Zaskoczyła wielu obserwatorów inwestycji miejskich i robót rewitalizacyjnych na Bulwarach Nadodrzańskich decyzja Prezydenta o przygotowaniach do budowy przejścia podziemnego przy Zamku Książąt Głogowskich, tuż przed Mostem Tolerancji. Na pewno to rozwiązanie połączy obie części nadodrzańskich terenów rekreacyjnych i kulturalnych. Nie zanosi się, że w najbliższym czasie drastycznie zmniejszy się ruch na ulicy Brama Brzostowska. Dobrze, że takiej idei nie rzucali kłód Wojewódzki Konserwator Zabytków oraz właściciel drogi – Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Cieszy więc, że wszystkie strony uznały, jak napisał Prezydent – „że taka opcja będzie najbardziej korzystna dla miasta i mieszkańców, a dokumentacja zostanie sporządzona jeszcze w tym roku, w budżecie na jej wykonanie mamy ok. 80 000 złotych. Koszty dokumentacji pokryje w całości Gmina Miejska Głogów”.
Kolegiata i Zamek Książąt Głogowskich w porannej mgle widziany z dwudziestowiecznego wieżowca. (fot. A. Hryniewicz)
8 lutego 2014 roku, pięć lat temu Wehikuł czasu zadebiutował na Facebooku. Zaczęto od przypomnienia kolejnej rocznicy rozpoczęcia operacji dolnośląskiej Armii Czerwonej w 1945, potem była 507 rocznica śmierci w Krakowie profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Jana z Głogowa, znanego także pod nazwiskiem Głogowczyk, (ur. około 1445 r. w Głogowie). I opis „rzeźni” pod Wschową, czyli jednej z największych bitew Wojny Północnej, w której jazda szwedzka wyrżnęła bezlitośnie oddziały armii rosyjskiej i saskiej, a dowódca głogowskiej twierdzy, uciekającym „tchórzom”, zamknął bramy przed nosem (13.02.1706 r.).
W ciągu tych lat ukazało się ponad 1160 wpisów, które ubarwiało ponad 2000 ilustracji, pod hasłem „Niecodziennik Wehikułu czasu”. W ciągu mijających 5 lat przytoczono więc wiele wydarzeń z przeszłości. Czasami autor wywoływał lub przedstawiał problemy czy sprawy bieżące. Ponieważ dotyczyły Głogowa – blog zamieniał się w Glog.
Polecamy adres: www.facebook.com/glogowskiwehikulczasu/
„Niecodziennik Wehikułu czasu”, profil na portalu społecznościowym Facebook.
Zapraszam do lektury Wehikułu na stronie TZG i do Niecodziennika „Wehikułu czasu” – https://www.facebook.com/glogowskiwehikulczasu
Wszelkie pytania i uwagi prosimy kierować na adres wehikulczasuglogow@interia.pl
Z lektur Wehikułu
W 100- lecie zakończenia Wielkiej Wojny polecamy lekturę książeczek z początku XX wieku. Obydwie, przetłumaczone na język polski, opowiadają o nieznanym wtedy od wewnątrz, życiu w pruskiej armii.
Porucznik Bilse, Tajemnice małego garnizonu. Obrazek na tle militaryzmu pruskiego, tłum. Włodzimierz Trąmpczyński, Warszawa 1904.
Tu opisane zostało środowisko oficerskie garnizonu w Forbach, mieścinie przy granicy z Francją. Mimo miałkości literackiej, powieść wzbudziła olbrzymie zainteresowanie, bo naruszała tabu. Opowiadała o czarnych stronach oficerskiego życia silnie zmilitaryzowanych Prus. Autor, wybierający się „do cywila” młodszy oficer, bez większego maskowania opisał codzienne życie kadry w batalionie transportowym, mentalność dowódców i ich żon, beztroskę oficerów kawalerów. Książka musiała mieć jednak wymiar uniwersalny dla wielu małych żołnierskich skupisk. I stanowiła duże zagrożenie dla dotychczasowego monolitu i etosu pruskiego oficera, jeżeli uniemożliwiano np. kolportaż polskiego tłumaczenia we wschodnich prowincjach.
Katowicka „Gazeta Robotnicza” (pismo poświęcone sprawom polskiego ludu pracującego w zaborze pruskim), organ PPS, (nr 98 z 10 grudnia 1904 r.) doniosła, że „Sąd Okręgowy w Inowrocławiu nakazał konfiskatę tej książki”. Z kolei „Głos Śląski”, codzienna gazeta dla ludu polsko-katolickiego, Gliwice 3.01.1904, nr 2. – już w styczniu 1904 przed opublikowaniem książki w języku polskim pisał: „Następstwa procesu Bilsego o wypadki w Forbach. Większa część oficerów, których porucznik Bilse opisał w swej powieści, musiała podziękować za służbę. Major Fuchs, dowódca batalionu trenów [taborów – train batallion] w Forbach i rotmistrz Bandel zostali zwolnieni ze służby. Porucznik Habenicht został stawiony do dyspozycji, rotmistrz Ey został stawiony również do dyspozycji i jako taki zamianowany oficerem obwodowym przy cyrkule w Gnieźnie”.
Natomiast przysłowiowy pruski dryl – (Drill – rygor, musztrowanie, szykany) w codziennym wykonaniu opisuje:
Artur Nowakowski, Z koszar niemieckich , 176 regiment piechoty pruskiej w Toruniu, przeł. z francuskiego Ad. Strzelecki Warszawa 1905, dozwoleno cenzurą 3 sierpnia 1904 r. http://www.kpbc.ukw.edu.pl/dlibra/plain-content?id=43922
Autor to niemieckojęzyczny gdańszczanin, który z radością i entuzjazmem odpowiedział na wezwanie i kartę powołania. Udał się do pułku w Toruniu i trafił do piekła.
Po kilku miesiącach uzyskał urlop. Wyjechał do Gdańska, skąd przy pewnej pomocy udał się do Szwajcarii. Tam opublikował wspomnienia. W Paryżu przetłumaczono je na język polski i można je znaleźć w internetowej bibliotece.
Barwne opisy przerażają. Kąpiel pułku miała miejsce w olbrzymim basenie z niezmienianą wodą, jedzenie niestrawne, zimne i w niewielkich ilościach. A wyposażenie rekruta wyglądało tak: „Każdy otrzymał spodnie i kurtkę płócienną, parę kalesonów i koszulę. Bielizna była jeszcze niezła, ale spodnie i kurtka były tak połatane i podarte, że nie warto było nawet ich naprawiać … każdy z nas dostał przede wszystkim parę butów. Szczęśliwy był ten, co dostał obuwie, które mógł włożyć na nogi; a trzeba było ubierać się z piorunującą szybkością. Buty były przeważnie w okropnym stanie; połatane niezgrabnie i źle, zaschłe, twarde, istne wybiórki, któryby raczej wyrzucić na śmiecie. Następnie każdy dostał starą, zniszczona, wytartą „litewkę” (bluzę) i nie lepsze spodnie domagające się gwałtownie naprawy”. Szczegółów niepozbawione są opisy zachowań przełożonych, szykany i bicie.
Strona tytułowa wydania po polsku książeczki Bilsego.
1304, 2.02., książę głogowski Henryk II potwierdził w Górze sprzedaż wsi Sławęcice, nieopodal Góry, mieszczanom górowskim. Obok książęcego wójta Friczco występuje w dokumencie burmistrz Sydilmann. Dokument jest świadectwem rosnącej samorządności. Książę zgadza się odstąpić zarząd komunalny mieszczanom. Jednak jego wójt jeszcze przez lata będzie zarządzał tym terenem.
1501, 10.02., Profesor Marian Ptak w swoim Suplemencie podaje tę datę ze znakiem zapytania. Czy właśnie dziś odbył się sejmik Księstwa Głogowskiego. Czy teraz miał miejsce układ Manów (właścicieli ziemskich) księstwa z miastami w sprawie jurysdykcji nad osobami im podległymi? Czas jest trudny i ciężki. Do księstwa nie przybył jeszcze nowy władca, książę Zygmunt Jagiellończyk. Szerzy się pospolity bandytyzm na drogach, spada poczucie bezpieczeństwa w miastach.
(M. Ptak, Suplement do chronologii zgromadzeń stanowych Księstwa Głogowskiego >1257–1786<)
1581, 28.02., od początku stycznia trwały zamieszki wokół dostępu protestantów do kościoła farnego. Uważali oni, że jako obywatele miasta łożyli na farę wielkie sumy, więc mają do niego prawo. W dniu dzisiejszym inauguracyjne kazanie wygłosił nowy pastor Achatius Hoffman. Mimo nieustępliwości dworu cesarskiego, udało się protestantom odzyskać miejsce kultu. W niedługim czasie doszło do kompromisu z katolikami. Zaczęto wymiennie używać pomieszczeń. A wkrótce podzielono mienie tak, że kościół przypadł protestantom, a zaplecze katolikom. Jednak wszelkie ustępstwa jak się okazało były chwilowe i konflikty religijne miały jeszcze trwać.
Fara (ze zbiorów K. Stobrynia)
1600, 23.02., w oberży na rynku po raz kolejny w tym miesiącu dochodzi do zabójstwa. W trakcie hulanki skoczyło sobie do łbów dwóch krewkich młodzieńców, parobków jednego z okolicznych posiadaczy ziemskich. W trakcie zwady używano broni siecznej. Ofiara pchnięta ostrzem wyzionęła ducha. Sprawca zbiegł. Szybko zamknięto bramy. Jednak złoczyńcy nie znaleziono.
1619., czterysta lat temu sporządzono zestawienie rzemieślników głogowskich pracujących od rana do zmierzchu w swoich warsztatach na chleb. Miasta miały uregulowany wewnętrznymi ustaleniami system ilości poszczególnych rzemiosł zaspokajających potrzeby mieszkańców i produkujących też na zewnątrz. W czasach przedprzemysłowych wszystkie czynności wykonywano ręcznie przy użyciu prostych narzędzi i z zastosowaniem dostępnych surowców. Część produkcji mogła być eksportowana, tak jak potrzebowano towarów z zewnątrz.
Więc wśród rzemieślników byli:
– ci, którzy zaspokajali codzienne, życiowe potrzeby mieszkańców – piekarze, browarnicy, rzeźnicy, słodownicy,
– dostawcy usług – murarze, cieśle, cyrulicy i kąpielowi,
– producenci i wytwórcy – krawcy, szewcy, garncarze, czerwono i białoskórnicy czyli garbarze, bednarze, rymarze, miecznicy, igielnicy, kuśnierze, kapelusznicy, siodlarze, konwisarze (naczynia z cyny), sukiennicy. I tu należy zauważyć, że w księstwie i okolicach produkowano sukno cieszące się renomą. (Pan Onufry Zagłoba nosił spodnie z sukna świebodzińskiego),
– wśród zawodów usługowych wymagających wiedzy i umiejętności, czasami kapitału – kupcy, bogaci kramarze, lekarze i farmaceuci, urzędnicy.
Czy zostali wymienieni wszyscy? Były drukarnie, więc zawody tej domeny, mincerze, ale też masztalerze, zawody wojskowe i obsługujące wojsko. Temat jeszcze otwarty…
1922, 4.02., urodził się w Głogowie Hans-Joachim Gatzka, grafik i malarz dawnego Głogowa. Przez wiele lat był ilustratorem miesięcznika „Neuer Glogauer Anzeiger” i aktywnym członkiem Glogauer Heimat Bundu w Hanowerze. Przed dziesięciu laty miał swoją wystawę w głogowskim Muzeum („Glogau, wie es war – Głogów, jakim był”).
W ostatnim czasie rysunki Hansa J. Gatzki prezentowano w Centrum Informacji Turystycznej (2016), a z inicjatywy członków TZG wystawę kilkudziesięciu prac pokazano niedawno w Kolegiacie. Natomiast znana głogowska firma „Xero-Max” przygotowała, wespół z Antonim Bokiem i Dariuszem A. Czają, kalendarz na rok 2019, który cieszył się dużym zainteresowaniem. Wehikuł czasu otrzymał ostatni egzemplarz i dzięki temu może czytelnikom zaprezentować planszę pierwszą. A do postaci głogowskiego rysownika będziemy jeszcze wracali.
Kalendarz z widokami dawnego Głogowa Hansa-Joachima Gatzki.
1945, luty, Heinrich Werner, proboszcz głogowskiej kolegiaty w końcu stycznia wraz z dwiema siostrami przeniósł się na lewy brzeg Odry. Już wcześniej opuścili kolegiatę archidiakon Kretschmer, kościelny i organista. Trwała również ewakuacja ludności. Proboszcz posługę pełnił więc w głogowskiej farze. To, co widział i czego doświadczył, zapisał we wspomnieniach:
Odbywanie nabożeństw w parafii św. Mikołaja stawało się z dnia na dzień coraz bardziej niebezpieczne. 12 lutego zamknął się pierścień oblężenia wokół miasta. Musieliśmy schodzić z eucharystią do piwnicy (oprócz mnie prof. Kretschmer, wikary Berger, wikary Theissing), domownicy, Zarząd Caritasu, rodzina kościelnego; łącznie 18 osób.
Z trzech pomieszczeń piwnicznych, jedno zostało przeznaczone na kuchnię i spiżarnię, drugie dla mężczyzn, trzecie dla kobiet i służyło zarazem jako prowizoryczna kaplica. W dużej piwnicy celebrowano codziennie nabożeństwo. W niedziele odbywały się trzy msze z kazaniem, słuchano spowiedzi, stąd zaopatrywano wielu chorych z lazaretów podziemnych i prywatnych domów. Zmarłych grzebano wcześnie rano w podwórzach i ogrodach. Oblężenie trwało pełne siedem strasznych tygodni…”
Operacja zaczepna na Dolnym Śląsku 8-24 lutego 1945
1946, 26.02., Mimo, że zrujnowany, to jednak nieźle wyposażony szpital był przez wiele lat łakomym kąskiem. Wbrew mitom, rosyjski szpital frontowy, opuszczając Głogów jesienią 1945 roku, zabrał tylko trochę mienia ruchomego. Dziś w ramach działalności trofiejnej i bandyckiej po urządzenia przyjechali żołnierze Armii Czerwonej, którzy chcieli mienie szpitalne zamienić na wódkę. Ale chyba największym beneficjentem stał się polski resort obrony narodowej. Szpital głogowski nosił zaraz po wojnie imię św. Józefa i administrowany był przez zarząd powiatu. Jednak, ponieważ był to poniemiecki szpital wojskowy, więc i polski MON rościł sobie do niego prawo. Zanim do miasta wrócił garnizon, wywieziono wiele specjalistycznych i nowoczesnych instalacji (m.in. sterylizatory, wyposażenie kuchni, kotłowni co, tlenowni, itp.). I oczywiście zmieniono imię na wojskowe – gen. Karola Świerczewskiego. Rabunek powstrzymali dopiero na początku lat 50. polscy lekarze wojskowi, którzy wraz z przybyciem 112 pułku artylerii nie tylko prowadzili garnizonową izbę chorych ale też pracowali w szpitalu.
Wejście główne do szpitala w latach czterdziestych. Na schodach wejściowych m.in. położne i pielęgniarki (z rodzinnego albumu J. Smorczewskiego).
1946, luty, uruchomiono 32 latarnie uliczne, których światło znacząco wpłynęło na komfort wieczornego przemieszczania się po mieście. Do tej pory nieliczne lampy świeciły na ul. Królewskiej i Grunwaldzkiej. Radość nie trwała jednak długo. Już w kwietniu burmistrz poinformował radnych na sesji MRN, że większość opraw została skradziona.
Przypomnijmy, pierwsze oświetlenie pojawiło się w mieście tuż po zdobyciu go przez oddziały Fryderyka II. Latarnie zainstalowano przy wartowniach i odwachach jeszcze w 1741 roku. W następnym roku pojawił się projekt oświetlenia ulic. Zrealizowano go jednak dopiero po zakończeniu wojen śląskich (1763 r.). Miasto zakupiło w hucie szkła pod Krosnem 300 kloszy, które instalowano na wysięgnikach przytwierdzanych do zewnętrznych ścian domów w odległości do 22 metrów między sobą. Koszty oświetlenia pokrywano z opłat bramowych pobieranych od pieszych wchodzących do miasta wieczorem. To były lampy olejowe. W połowie XIX wieku nowo otwarta gazownia miejska dostarczała gaz m.in. do 143 lamp gazowych. Potem pojawiło się oświetlenie elektryczne. I przyszła straszna wojna. Trzeba było zaczynać od nowa.
Przedwojenna latarnia jeszcze na początku drugiej dekady XXI wieku przypominała o zniszczeniach wojennych. Kilka lat temu zrekonstruowana jest ozdobą tego miejsca.
2014, 8.02., zanim znaleziska wielkich wojennych niewypałów w Głogowie spowszedniały („tylko” pięć w 2018 roku), tego dnia odbyła się operacja usuwania 250 kilogramowej bomby znalezionej na dnie Odry, pod Różowym Mostem. Na jej trop wpadł głogowianin Radosław Obara, zajmujący się od lat nurkowaniem technicznym i trenujący w odrzańskich odmętach. Jak opowiadał dziennikarce Gazety Lubuskiej – „szukał w Odrze śladów kamiennej figury Nepomucena, która zgodnie z wieloma przekazami, powinna spoczywać od czasów wojny w okolicy mostu. Znalazł jednak coś innego. – Ten przedmiot miał wyraźny półokrągły i długi kształt… – opowiada nurek. – Kiedy wzburzony muł opadał, zobaczyłem coś w rdzawych kolorach. Pomyślałem, że może to być bomba. Jednak pewności nie miałem. Zrobiłem zdjęcia, by obejrzeć to znalezisko już na spokojnie na powierzchni. Oznaczyłem także dokładnie miejsce jego położenia”.
Zgłoszone znalezisko przysporzyło nie lada kłopotów. Okazało się, że mimo funkcjonowania tu aż dwóch wyspecjalizowanych patroli saperskich, tą „pamiątką” musi zająć się patrol wodny ze Świnoujścia. Specjaliści z marynarki wojennej przystąpili do działania dziś, tuż po godzinie 9.00. Ale wcześniej, bo jeszcze wczoraj wieczorem mieszkańcy ulic i użytkownicy znajdujących się tam biur, instytucji itp.: Poczdamska 5-7, Kamienna Droga 37-39, Dzieci Głogowskich 1, Długa 9-19, 16-23, Zakład Energetyczny, Zamek, Sklep Lidl wraz
z parkingiem, LOK, Dom Uzdrowienia Chorych – zostali powiadomieni o potrzebie porannej ewakuacji.
Od godziny 10:00 wstrzymano ruch samochodów przez most na Odrze i zamknięto nadodrzańską linię kolejową. Ok. godziny trzynastej marynarze saperzy zakończyli działania i trofeum wywieziono na poligon celem zdetonowania. Emocji było wiele i nikt się nie spodziewał, że to dopiero początek. Odkryć przybywało wraz z rozpoczęciem prac inwestycyjnych w wielu punktach miasta. I jak prognozują archeolodzy to jeszcze nie koniec.
Znalezisko z 2018 roku, nieopodal, w Porcie Kolegiackim.