Trwają przygotowania do obchodów jubileuszu 900-lecia Kapituły Kolegiackiej planowanych na wrzesień tego roku. Jeszcze nie wiadomo jaki będą miały kształt ze względu na pandemię. Ale trwają.
Ukazała się już i chyba przeszła do historii okolicznościowa moneta „Jeden Grosz Kolegiacki”. Została wybita w miedzi, w nakładzie 900 sztuk. Tę pamiątkę pozyskał i Wehikuł wpłacając stosowną kwotę jako cegiełkę.
Grosz Kolegiacki bity z Polskiej Miedzi.
Jak będzie, jeszcze nie wiemy. W programie obchodów, oprócz uroczystości religijnych, przewidywano m.in. okolicznościowe publikacje, konferencję naukową, wystawę, koncerty. Poczta Polska wyda znaczek w wielkim nakładzie. Niestety, nie przyjedzie na wystawę księżna Salome. Będzie natomiast z referatem na konferencji Sabina Figurniak, dyplomowany konserwator z Muzeum Narodowego w Poznaniu, która na nasze zaproszenie już w 2012 roku opowiadała w kolegiacie o konserwacji słynnego posągu księżnej głogowskiej.
Kolegiata, 3 października 2012 roku, przed prelekcją konserwator Sabiny Figurniak. (fot. Dariusz A. Czaja).
75 lat temu przyjeżdżały na Ziemię Głogowską pierwsze pociągi. Niżej fragment wspomnień świadka – księdza Władysława Włodyki, który na początku czerwca 1945 roku trafił nad Odrę z kresowych Brodów.
40 lat temu, 26.06.1980, zmarł Adam Królak (ur. 1910), wiceburmistrz Głogowa w latach 1945-1946, działacz zasłużony dla miasta w odbudowie gospodarki, animacji życia kulturalnego i w ocalaniu dóbr kultury, lingwista, badacz i popularyzator kultury, autor wielu publikacji. Pochowany jest na cmentarzu przy ul. Legnickiej.
A jednak się odbyły III Imieniny ulicy 10 Maja. W niewielkim gronie, bez obszernego programu, z zachowaniem wymogów sanitarnych okresu pandemii. Jednak mieszkańcy ulicy zademonstrowali potrzebę sąsiedzkiej jedności. Gratulujemy.
Sąsiedzi z ul. 10 Maja w tym dniu spotkali się na chwilę. (fot. Xenya Brik)
Czy odbędą się XI imieniny Jana z Głogowa? Wehikuł namawia na tak. Przy ławeczce Jana z Głogowa spotykają się 24 czerwca Jaski, Janiny i Janowie. Pamiętamy też o Janach głogowskich z przeszłości. Przypomnijmy kilku z każdej epoki i XXI wieku: Jan Baginski, ludowiec; Jan Baraniecki, radny powiatowy, działacz społeczny w Kotli; Jan Bebel, fotografik, Honorowy Obywatel Głogowa; Jan Bęben, napastnik Chrobrego w latach największych sukcesów; Jan Samuel Bandtkie ze Szlichtyngowej, ojciec Jerzego, Jan Trebul z Głogowa, lekarz Zygmunta Starego.
Dzień dziecka, 1 czerwca, corocznie święto i Wehikuł czasu przypomina również swoje dzieciństwo. Na zdjęciu przedwojenny sierociniec, powojenny hotel Nikodema Piotrowskiego, potem przez wiele lat przedszkole, do którego strach było chodzić Czarną Drogą przez zaczarowane ogrody. Dziś prywatna rezydencja. (fot. R. Sanojca, ze zbiorów M. Szatkowskiego).
Z lektur Wehikułu
W roku obchodów 900 lat głogowskiej kolegiaty nie może zabraknąć zaproszenia do lektury niezwykłego wydawnictwa:
Olgierd Czerner, Mój wiek XX, 1970-2000, t. II, Wrocław 2015.
Naukowy koordynator odbudowy głogowskiej kolegiaty, dyrektor Muzeum Architektury we Wrocławiu, pracownik naukowy Politechniki Wrocławskiej jest autorem barwnej opowieści o architekturze, zabytkach, powojennej odbudowie Wrocławia i wielu monumentalnych zabytków w innych miastach, życiu codziennym i polityce. Tom drugi, mający podtytuł 1970-2000, ukazał się przed tomem pierwszym. Jak pisze Autor we wstępie, chęć uczczenia jubileuszu półwiecza Muzeum Architektury, którego był współtwórcą, spowodowała, że w procesie wydawniczym przestawiono kolejność. Tom pierwszy (lata 1900-1970) ukazał się więc dopiero rok później.
Mój wiek XX to opowieść o czasach, miejscach i ludziach. Jest zestawiona chronologicznie i bogato ilustrowana, głównie ilustracjami ze zbiorów Autora. Profesor nie ucieka od ocen ludzi i wydarzeń, a przedstawiając je w bezpośredni sposób nadaje świadectwo autentyzmu opisowi tamtych czasów. Na przykładzie swojej rodziny pokazuje zasady codziennego życia w PRL-u. W tomie drugim Głogowowi poświęca wiele miejsca w ostatnim piętnastoleciu XX wieku.
Na jego początku, 14 marca 1986 roku zapisał, że:
zadzwonił do mnie nieznany mi ks. Ryszard Dobrołowicz z Głogowa z propozycją spotkania i podjęcia się przeze mnie restauracji zrujnowanej w czasie wojny kolegiaty. Miałem zaproponować termin…
Od tego momentu zaczął się epizod głogowski, który dla Profesora trwa już blisko 35 lat.
Z racji, że książka jest trudnodostępna, (choć jeszcze do nabycia w Muzeum Architektury), przedstawiamy w tym miejscu fragmenty głogowskiego, kolegiackiego kalendarium Profesora Czernera. Świadectwo jego zaangażowania w odbudowę zabytku na Ostrowie Tumskim, dokumentowanego w opisywanej książce:
5 IV 1986 – pojechałem do Głogowa, obejrzałem ruiny kolegiaty, a następnie dłuższy czas rozmawiałem z ks. Dobrołowiczem, co należałoby zrobić, aby móc przystąpić do restauracji tego zabytku. W kolegiacie były zagruzowane wykopy, rosły wysokie, dzikie krzewy. Jacyś ludzie sprowadzeni przez księdza wycinali te zarośla, aby można było obejrzeć wnętrze ruiny. Stalowe konstrukcje, wprowadzone tu chyba w latach sześćdziesiątych, już się zdążyły zdewaluować i zamiast wiązać filary, wpływały na nie rujnująco. Ustaliliśmy z księdzem nasze dalsze postępowanie. Zapytany jak do mnie trafił, poinformował, że polecił mu mnie Jerzy Gurawski z Poznania. Byłem zaskoczony.
„Mój fiacik (WOA 3588) przed zrujnowaną kolegiatą w Głogowie” (fot. O. Czerner).
14 IV 1986 – ks. Dobrołowicz z Głogowa przywiózł mi inwentaryzację kolegiaty. Coraz bardziej angażowałem się w sprawy tego zabytku. Będąc w Warszawie 17 IV rozmawiałem o nim z wiceministrem Gołębiowskim [Edward Gołębiowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki – GWC]. W następnych dniach zacząłem organizować zespół ds. inwentaryzacji i dokumentacji, wciągając swego syna i młodego architekta Jerzego Stachowiaka, zatrudnionego od jakiegoś czasu w Muzeum [Architektury].
10 V 1986 – u księdza Dobrołowicza odbyła się narada z głównym architektem województwa i konserwatorem zabytków.
21 I 1987 – zapowiedział się ks. Dobrołowicz z Głogowa. Był przekonany, że prof. T. Kozaczewski nie odmówi udostępnienia wyników swych badań w kolegiacie, przede wszystkim rozmieszczenia resztek murów wcześniejszych kościółków. Nawet jednak tak wytrawnemu rozmówcy nie udało się profesora przekonać … Stanąłem wobec konieczności ponownego odkopania starszych murów…
25 I 1987 – pojechałem do Głogowa, by uczestniczyć w zebraniu społecznego komitetu odbudowy kolegiaty. Był obecny nowy biskup ordynariusz diecezji zielonogórskiej, ks. Józef Michalik, dość wysoki, szczupły, serdecznie ustosunkowany do problemu, życzliwy wobec mnie.
25 IV 1987 – jeździłem z Rafałem [syn Profesora, architekt, archeolog i urbanista, o którym wspomina wyżej – wm] na cały dzień do Głogowa i pracowaliśmy przy zrujnowanej kolegiacie, starając się rozwarstwić i zanotować różne wątki jej murów. Rafał był już wprawiony w tym działaniu z praktyki u Jurka Rozpędowskiego.
I połowa roku 1989 – Ksiądz proboszcz z Głogowa, dla którego przygotowywałem dokumentację restauracji kolegiaty, przywiózł mi w prezencie kolorowy telewizor (już nie nowy). Nastąpił przełom w naszych oględzinach zmian, wypadków politycznych, kulturalnych itd.
21 VII 1989 – wcześnie rano ks. Dobrołowicz zabrał mnie, Radomskiego i Engela swoim samochodem do Warszawy… Na posiedzeniu głównej komisji konserwatorskiej zaakceptowano nasz projekt kolegiaty z pominięciem zaproponowanych smukłych wieżyczek ponad śrubowymi schodami, tuż u nasady prezbiterium, i z uproszczeniem starszej wschodniej apsydy. Wracaliśmy z Warszawy toyotą ks. Dobrołowicza.
27 X 1989 – Pojechaliśmy z Rafałem i p. Lechem Engelem do Głogowa. Tam odbyła się uroczystość poświęcenia placu odbudowy kolegiaty. Uczynił to ks. biskup Józef Michalik. Później była kolacja i powrót do Wrocławia.
22 I 1991 – Profesor poszedł do szpitala, gdzie przeprowadzono zabieg i od 29 I do 14 II był na zwolnieniu [WM] – w czasie rekonwalescencji ks. Dobrołowicz z Głogowa zaczął mnie namawiać na przygotowanie nowego kościoła w dzielnicy z częściowo starą zabudową…
24 III 1991 – Skończyłem projekt nowego kościoła dla Głogowa, zrobiłem opis i tego dnia pojechałem do Głogowa. Oddałem projekt ks. Dobrołowiczowi, objaśniłem…
„Mój niezrealizowany projekt nowego kościoła w Głogowie, fasada” (fot. O. Czerner).
8 X 1994 – pojechałem z kolegami S. Radomskim i L. Engelem do Głogowa. Przez wiele godzin chodziliśmy po rusztowaniach i omawiali różne szczegóły, do których teraz był dostęp, pod kątem sposobu ich restauracji.
21 X 1995 – pojechałem z Rafałem do Głogowa. Kamienne mury kościółka romańskiego zostały odkopane i oczyszczone. Wszedłem na wieżę istniejącego kościoła i stamtąd fotografowałem resztki murów, ich sytuację w stosunku do murów fundamentowych kolegiaty.
4 VI 1996 – pojechaliśmy we czwórkę (Radomski, Engel, Kandefer i ja) do Legnicy na rozmowę z tamtejszym wojewódzkim konserwatorem zabytków, p. ZK [Z. Kurzeja– wm] Rozmowa dotyczyła przygotowywanych przez nas projektów dla kolegiaty w Głogowie…
26 IX 1996 – w Głogowie omawiałem z ks. Dobrołowiczem zagadnienie założenia krypty kryjącej romańskie mury pod restaurowaną kolegiatą, zastanawialiśmy się nad kosztami takiego działania. Zarazem prosił on o przyspieszenie wykonania projektu stalowej więźby przykrywającej kolegiatę. W tym celu, wracając do Wrocławia, wstąpiłem do konstruktora, p. Kandefera.
19 VI 1997 – po godz. 12 wyjechałem do Głogowa obejrzeć stan budowy. Były już gotowe fundamenty wszystkich filarów południowego rzędu i trzy rzędu północnego, układano szalowanie pod strop nad kryptą. Hełm ceglany na wieży był do 2/3 wysokości wyremontowany.
28 VII 1997 – pojechałem do Głogowa z kol. Engelem. W kolegiacie stojąca w wykopie woda sięgała dość wysoko. Naruszyła wcześniej ustawione szalowania. Trzeba było czekać aż ustąpi.
Ok. 15 IX 1997 – …Oglądaliśmy zniszczenia powodziowe, obniżone szalunki pod strop, osiadłe grunty pod rusztowaniami. Spisaliśmy notatkę o zniszczeniach i spróbowaliśmy wycenić ich usunięcie. Oglądaliśmy dwa zachowane łęki międzynawowe, podaliśmy sposób ich zabezpieczenia. Doradzaliśmy zrobienie próby wpierw na jednym.
26 IX 1997 – pojechałem do Głogowa. Wpierw poszliśmy do muzeum, gdzie pod moim kierownictwem, otworzono puszkę znalezioną w metalowym krzyżu z wieży kolegiaty… Napisaliśmy protokół, a całe znalezisko zostawiliśmy na przechowanie w muzeum. W kolegiacie obejrzeliśmy wylany strop nad kryptą.
24 III 1998 – …Wszyscy chcieliśmy pilnować podnoszenia dwóch gotyckich, ceglanych łęków międzynawowych. Krótko obecny był ks. prałat. Do podnoszenia użyto samojezdnego dźwigu wypożyczonego z kombinatu KGHM. Łęki były ujęte w stalową konstrukcję i jeszcze dodatkowo ”opakowane” drewnem. Około 10.30 zdjęto pierwszy łęk. Fotografowałem to z korony muru znad kaplicy mariackiej. Drugi łęk zdjęto koło 11.40. Teraz obydwa znalazły się ustawione na terenie otaczającym kolegiatę.
„Pocięte na segmenty filary międzynawowe z kolegiaty w Głogowie” (fot. O. Czerner).
24 IV 1998 – rano, musiałem pojechać do Głogowa, gdzie odbywała się konferencja konserwatorów. Przywitałem się z Marią Lubocką-Hoffmann, konserwatorem wojewódzkim i generalnym. Link dobrze przygotował kolegiatę do obejrzenia, zrobił schody do krypty. Ksiądz Dobrołowicz mówił o mnie, żem mąż opatrznościowy, ale już tylko trochę uczestniczyłem w dalszym zwiedzaniu zabytków Głogowa.
15 VI 1998 – …Wszedłem na koronę murów, gdzie już były przygotowane ławy pod stalową więźbę dachową. Pofotografowałem to a także bębny rozebranych dwóch autentycznych filarów.
30 IX 1998 – pojechałem do Głogowa obejrzeć jak autentycznymi cegłami z rozebranych murów obkładają żelbetowy słup, odtwarzając pierwotny układ. Trochę te cegły są mizerne, ale prawdziwe.
2 V 1999 – …wstąpiliśmy do Głogowa obejrzeć stan robót w kolegiacie i uczestniczyć w koncercie w nowym kościele z okazji oddania do użytku organów. Na kolegiacie była już więźba również nad przybudówkami, co wspaniale się prezentowało przy zachodzącym słońcu. Wzruszyłem się.
Ponieważ opowieści w książce zgodnie z tytułem kończą się w grudniu roku 2000, profesor dopisuje jeszcze na kilku stronach swoje wrażenia z dekady XXI wieku.
Jest zdziwiony, że zdrowie mu pozwala dotrwać do jubileuszu półwiecza Muzeum. I tak pisze o Głogowie:
Nieprzerwanie opiekuję się pracami konserwatorskimi w kolegiacie pw. Wniebowzięcia NMPanny w Głogowie. Wykonałem w tych latach projekty szczegółowe rekonstrukcji kaplicy mariackiej, zakrystii i prezbiterium. Prace realizacyjne zostały przeprowadzone w stanie surowym. Odkuto kamieniarkę trzech portali według moich projektów, a nad portalem głównym artyści z ASP we Wrocławiu według mojej koncepcji wykonali tympanon. Wielkie drzwi brązowe w portalu głównym opracował rzeźbiarsko prof. Czesław Dźwigaj z ASP w Krakowie, a na życzenie inwestora zostały one mnie dedykowane napisem: “Pro memoria architect prof. Olgierd Czerner. Conservatoris Colegiatae MCMDXXXVI-MMVII” i maleńką całopostaciową rzeźbą w towarzystwie dwóch duchownych (biskupa i prałata). Rada Miejska przyznała mi godność Zasłużonego dla Miasta Głogowa. Gdy to piszę (lipiec 2014) wykonuje się w kolegiacie sklepienia nawy głównej, ostatnie, których brakuje we wnętrzu.
Projekt szczegółowy prac wykończeniowych wykonali młodsi konserwatorzy pod kierunkiem p. Anny Kościuk, konsultując je ze mną. Bóg jeden wie, kiedy będą one wykonane…
Ilustracją wpisu jest całostronicowe zdjęcie niebieskiego, ugwieżdżonego sklepienia w nawie głównej wykonane przez Autora w listopadzie 2014 roku. Więc panie Profesorze prace się posuwają naprzód. A w roku jubileuszu widać kolejne postępy. (Zdjęcia pochodzą z książki „Mój wiek XX”, t.II).
1470, 10.06, „… w dniu Zielonych Świątek, pewnemu mnichowi z zakonu św. Franciszka w kościele św. Stanisława, kiedy ten odprawiał sumę, pewna kobieta przyniosła chłopca. Po podniesieniu położyła mu chłopca u stóp ołtarza i chciała położyć go na ołtarzu, lecz została powstrzymana. I tak odstąpiła i porzuciła chłopca. Chłopiec zaś głośno krzyczał i było wielkie zbiegowisko w kościele przy tym widowisku. Sam zaś mnich z wielkim wstydem i w atmosferze skandalu dokończył liturgię. Chłopiec został odniesiony do klasztoru. Działo się to w Głogowie…” zapisał w swoim Roczniku (Annales, wzm. 170) – Kaspar Borgeni.
1481, 18.06, w trakcie pobytu w Głogowie pełnomocnika króla Macieja Korwina, Jerzego Steina „nastąpiło połączenie obu części Głogowa oraz konfirmacja Jana żagańskiego jako pana Księstwa Głogowskiego … Jan ze wszystkimi miastami i szlachtą złożył hołd królowi Maciejowi Korwinowi…”. Taką notatkę, na podstawie źródeł, zapisał w swoim „Suplemencie” profesor Marian Ptak z Uniwersytetu Wrocławskiego.
A „nasz” Kaspar Borgeni we wzmiance 273 w Rocznikach ocenił: „Teraz wreszcie Głogów stał się jednością i jedyny Pan Bóg niech będzie pochwalony”.
1526, 16.06, stracono we Wrocławiu za przestępstwo pedofilii (molestował nieletniego) pisarza Johanna Behra z Głogowa. Został ścięty, a zwłoki następnie spalono. Jak opisuje Antoni Bok, dzwony biły na obydwu kościołach parafialnych (św. M. Magdaleny i św. Elżbiety) i były to tzw. Armensuender Glocke). W Głogowie taki dzwon znajdował się na wieżyczce przybudowanej od strony zachodniej do ratusza. Nazywano go dzwonem mieszczańskim i także dzwonkiem biednych grzeszników. Nazwa zależała od sytuacji, w której dzwonił. Pierwsza, bo dzwon, co wieczór o godzinie 21.00 obwieszczał, że wszystkie piwiarnie, winiarnie i domy uczt musiały być zamknięte, a mieszczanie udawali się do domów. Nazwa druga używana była, kiedy odbywała się ostatnia droga skazanego na śmierć. Po tej samej stronie była waga miejska i skład towarów kupieckich.
1835, 22.06, uroczyście poświęcono rozbudowywany budynek Ratusza. Po wyburzeniu w 1832 r. zachodniego skrzydła, wybudowano nowe, które stało do tragicznego końca wiosną 1945 roku. Wschodnie skrzydło zaczęto budować dwanaście lat później. Pozostawiono wtedy zachwycające i dziś swoimi sklepieniami średniowieczne piwnice ówczesnej piwnicy ratuszowej (Ratskeller).
Litografia W. Hitzera z widokiem południowej strony Starego Ratusza. Pochodzi z wydanej dwadzieścia lat później monografii głogowskiej Ferdynanda Minsberga.
1870, 9.06, rozpoczęto wykopy pod budowę kolei Legnica – Zielona Góra wewnątrz miejskich fortyfikacji. Później zerwano Bramę Odrzańską, z której przeniesiono obok słynne figury patronów miasta. Administracja wojskowa wreszcie wyraziła zgodę na budowę najkrótszego połączenia linii nadodrzańskiej północ – południe. Twierdza nad samą rzeką była dużą przeszkodą. Bo była nawet koncepcja wybudowania połączenia Biechów-Żarków wokół twierdzy przez Ruszowice, a może nawet Jaczów. A od dziś budowa biegła nad samą Odrą i wymagała szczególnych rozwiązań inżynierskich, zarówno dotyczących torowiska, jak również zabezpieczeń fortyfikacyjnych. Od wschodu wzniesiono więc budowle forteczne z potężną kratą. Miały zabezpieczać przed niespodziewanym wtargnięciem wody do wnętrza twierdzy. Obiekty te wytrzymują prawie półtora wieku i spełniać będą różne funkcje. Czy dziś nadchodzi ich renesans?
Na pierwszym planie tor kolejowy nad Odrą (ze zbiorów Sławomira Krawczyka).
1917, 28.06, kronikarz kościoła św. Mikołaja, Kastner zapisał, że dziś – „na skutek zarządzenia wojennego oddano trzy najpiękniejsze dzwony. Udało się zatrzymać tylko dzwon św. Mikołaja i małą sygnaturkę”.
W państwach centralnych – Niemczech i Austro-Węgrzech w trakcie Wielkiej Wojny ze względu na brak surowców przeprowadzono masowe rekwizycje dzwonów kościelnych. W tych latach powstała wielka dokumentacja do wydawania ekspertyz oceniających wartość historyczną i surowcową. W wytycznych do sporządzania list dzwonów przeznaczonych do przetopienia zwracano uwagę na wartości historyczne. Dzwony podzielono na 3 kategorie A, B, C – najniższa była A, zakwalifikowane do niej dzwony kierowano od razu do hut.
Rekwizycje odbywały się na podstawie kilku rozporządzeń Rady Związkowej Rzeszy (24.06, 9.10, 25.11 1915 r. i 14.09.1916 r.), wydanych z polecenia Ministerstwa Wojny. Natomiast 1 marca 1917 roku ustalono szczegółowe zasady w tej sprawie, i w tym czasie zarekwirowano najwięcej dzwonów.
Głogowski kościół św. Mikołaja opuściły więc dziś dzwony – św. Maria o średnicy 1,32 metra i wadze 1412 kg; św. Katarzyna o średnicy – 0,89 m i wadze 368 kg oraz św. Józef o średnicy 0,72 i wadze 208 kg. Zgodnie z przepisami, otrzymano za 1 kilogram metalu 1 markę i 1 markę premii.
Do następnych rekwizycji doszło w trakcie kolejnej wojny. Pozyskane dzwony dzielono na cztery kategorie, oznaczając je literami od A do D, które ustalały wiek i wartość historyczną. Te oznaczone kategorią D zostały w świątyniach. W Glogau taką kategorię otrzymał dzwon nr 4 z kościoła „Łódź Chrystusowa” i przepadł w trakcie oblężenia? Wiele innych zdjęto, niektóre zostały odnalezione po wojnie na złomowiskach niemieckich. O tych stratach Wehikuł będzie jeszcze pisał i je prezentował.
Dzwon, który z Głogowa zabrano w trakcie II wojny światowej. Znaleziono go po jej zakończeniu na niemieckim składowisku. Ponoć znajduje się w jednym z kościołów diecezji w Limburgu. Fotografia pochodzi z monumentalnej pracy M. Tureczka, Leihglocken, Dzwony z obszaru Polski…, Warszawa 2011.
1945, 2.06, Pierwsza szkoła po wojnie… w Sławie, która pełniła de facto rolę stolicy powiatu głogowskiego. Miało wtedy miejsce wydarzenie niespotykane o tej porze roku. Otwierano bowiem pierwszą polską szkołę – inaugurowano pierwszy polski rok szkolny. Jak pisał w swojej Kronice Ludwik Stępczak:
Był to piękny czerwcowy dzień. W godzinach przedpołudniowych przed szkołą uformował się pochód złożony z młodzieży szkolnej, harcerzy z Kaszczora [ok. Wolsztyna], przybyłych na tę uroczystość wozami odświętnie przybranymi. Oddział Ochotniczej Straży Pożarnej przybył z Potrzebowa (Przybyszów). Był też oddział Wojska Polskiego i MO. Przy dźwiękach orkiestry wojskowej udano się do kościoła.
Potem przed budynkiem przy ul. Jeziornej odbyła się manifestacja z udziałem władz powiatowych i wszystkich, którzy organizowali polskie życie oraz przedstawicieli sąsiednich gmin. Wystąpienie miał Pełnomocnik Rządu na Obwód III Głogów ob. Marzec Władysław – „wyraził swą radość z możności uczestniczenia w otwarciu pierwszej szkoły w powiecie i zapewnił o swej przychylności”. Podniosły charakter uroczystości podkreśliło odśpiewanie, na zakończenie, „Roty”. Do szkoły zapisanych było w tym dniu 64 dzieci, ale ilość ta się zwiększała każdego praktycznie dnia. Pierwszy i najkrótszy w historii szkoły rok szkolny trwał do 21 lipca.
Na zdjęciu z otwarcia szkoły w Sławie Śląskiej od lewej, „kier. Rajewski, p. Mikucka, ob. burmistrz Jung, ob. wójt Walenciak, ks. proboszcz Igliński z Włoszakowic”. (z Kroniki L. Stępczaka, w posiadaniu Rodziny Stępczaków, podziękowania Wehikułu czasu za udostępnienie)
1945, 3.06, „o godzinie 5 rano znalazłem się jako przesiedleniec na Ziemiach
Odzyskanych koło sławnego z dawnych bojów Głogowa, który wtenczas, kiedy go zobaczyłem, leżał prawie całkowicie w gruzach, a wokół druty kolczaste, rowy i miny. Strach było zapuszczać się poza kołki z napisami „zaminowane”. Po 10 dniach podróży z różnymi przygodami dojechaliśmy do stacji kolejowej z tej strony Odry, o nazwie Grodziec Mały. Stacja ta była mocno zniszczona. Tu zastaliśmy koczujących koło stacji i toru kolejowego przesiedleńców z dwu poprzednio wyładowanych transportów, a mianowicie z Wołynia i Krasnego ode Lwowa. Nasz transport z Brodów był jako trzeci. Po wyładowaniu wagonów z naszych rzeczy pociąg odjechał, a my zajęliśmy wolne miejsca koło toru kolejowego i stacji. Ja złożyłem przywiezione toboły i worki ze zbożem, robiąc z nich mały schowek dla siebie!…”
Wspominał ksiądz Władysław Włodyka, późniejszy proboszcz w parafii Siedlnica pod Wschową, swoje 10 dni spędzone obok torów w Grodźcu Małym. Wspomnienia pt. „Srebrny jubileusz mojego duszpasterzowania na Ziemiach Odzyskanych” można znaleźć w Roczniku Archiwum Diecezjalnego w Zielonej Górze, ADHIBENDA, III, Zielona Góra 2016.
Stacja kolejowa w Grodźcu Małym w 1993 r. [Wikipedia]
1950, 28.06, w Dzienniku Ustaw nr 28 pod pozycją 255 opublikowana została „Ustawa o zmianach podziału administracyjnego Państwa”. W wyniku podjętej decyzji:
„Art. 4.1. Tworzy się województwo zielonogórskie z siedzibą wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze.
- Do województwa zielonogórskiego włącza się:
2) z obszaru województwa wrocławskiego powiaty: głogowski z miastem Głogowem, żagański, szprotawski, żarski i kożuchowski.
Art. 11. Ustawa wchodzi w życie z dniem ogłoszenia”.
Przygotowania do korekt podziału administracyjnego kraju trwały od jakiegoś czasu. Dążenia wybicia się na pozycję stolicy województwa były zarówno w Zielonej Górze, jak i w Gorzowie. W Poznaniu, rok wcześniej, w jednym z memoriałów o planowanych zmianach pisano m.in., że województwo poznańskie w ówczesnych granicach jest tak duże, że „przekracza to istotne możliwości objęcia całego terenu sumienną, celową i sprawną administracją”. Planowano więc m. in. oddać do nowego tworu powiat Wschowa, który jak argumentowali, „w granicach projektowanego województwa lubuskiego może łatwo otrzymać większe zaplecze kosztem północno-wschodnich obszarów powiatu Głogów”. I tak „przehandlowano” Sławę i okolice.
A od tego dnia, (bo ustawa weszła w życie z dniem ogłoszenia), rozpoczęło się ćwierćwiecze Głogowa na południowym skrawku województwa zielonogórskiego. 8 lipca 1950 r. odbyła się inauguracyjna sesja Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze … I poleciało. W 1975 roku Głogów pozostał na miejscu, ale „wykrojono” legnickie, tworząc 49 nowych województw, a po kolejnym ćwierćwieczu pojawiło się województwo dolnośląskie. I tu też zaczęły się schody. Bo okazało się, że odległość do Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu (108 km) to i tak bliżej niż 164 km do Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego – w Gorzowie Wlkp. Więc tym wszystkim pod rozwagę – być na północy jednego czy południu drugiego? Można jeszcze dosadniej…
Fragment mapy administracyjnej Polski po 1950 roku, z utworzonym województwem zielonogórskim.
1955, 4.06, w parku w okolicach bazy PKS nastąpił wybuch miny, który zabił cztery, a ranił trzy osoby uczestniczące w porządkowaniu okolic basenu miejskiego. W tym parku, rozminowywanym wcześniej, jesienią 1953 roku, znaleziono osiem min przeciwczołgowych. Jak się okazuje, nie „wybrano” wszystkich wojennych, zbrodniczych pamiątek wojennych. A w tym miejscu toczyły się zacięte walki.
Na podstawie rozkazu MON nr 10 z 14.03.1951 r., jesienią powołano pierwsze grupy rozminowania. W niedawno sformowanym 36 batalionie saperów por. Tadeusz Gnatek, dowódca 2 kompanii saperów, od 5 września został dowódcą takiej grupy. „Z dniem 16.10.1951 r. przystąpiłem do rozminowania terenów podlegających dla wojska w garnizonie Głogów… Stan wyjeżdżających: 1 oficer, 6 podoficerów i 36 saperów. Wyposażenie – chorągiewki białe 350 szt., chorągiewki czerwone 300 szt., szczupy długie 35 szt., szczupy krótkie 20 szt., kotwiczki 4 szt.” – meldował dowódca batalionu. Przytaczam ten fragment meldunku, by pokazać, przy pomocy, jakich narzędzi saperzy rozminowali miasto. (Szczup był to kij zakończony ostrym, metalowym szpikulcem do nakłuwania ziemi).
Mimo ciężkiej i niebezpiecznej, wielodniowej pracy nie udało się wyjąć wszystkich pozostałości wojny. Takie pamiątki znajdowano i później, nawet na terenach wojskowych.
WSPOMNIENIA GŁOGOWIANINA ZE LWOWA
W lutym 1957 roku rodzina Autora otrzymała zgodę na opuszczenie ZSRR i Lwowa na wyjazd do Polski na stałe. Ponieważ musiało to nastąpić do 15 marca, prowadzono gorączkowe przygotowania. Autor opisał je we wspomnieniach drukowanych w Wehikule w 2016 roku. Tu z kolei opisuje czas swojej nauki i pracy w sowieckim Lwowie.
Autor wspomnień urodził się w październiku 1939 roku we Lwowie. Mieszkał przy ul. Heleny Modrzejewskiej, później zwanej ul. Osipenko, a obecnie Kukurudza. Ojciec pracował na kolei, mama prowadziła dom. Prawo do opuszczenia Lwowa i wyjazdu do Polski uzyskali dopiero w 1957 roku.
„Jak się nam żyło we Lwowie po drugiej wojnie światowej”
II
Był to rok chyba 1950, kiedy pewnego ranka dowiedzieliśmy się, że z naszej ulicy wywieziono polską czteroosobową rodzinę. Mój wywieziony kolega chodził do naszej szkoły, był o dwie klasy wyżej ode mnie. Nieraz chodziłem do niego, aby pomógł mi rozwiązać zadanie. Miał młodszą siostrę, która jeszcze nie uczęszczała do szkoły. Jego ojciec pracował w administracji mieszkaniowej jako elektryk. Dozorczyni, która mieszkała w suterynie pod nimi, mówiła, że po północy obudzili ją jacyś wojskowi, otworzyła bramę budynku (we Lwowie w tym czasie po godz. 22.00 wszystkie bramy kamienic musiały być zamykane). Mówiła, że musiała wskazać im mieszkanie tej rodziny i być obecna przy tym. Rodzinie dano pół godziny na spakowanie się. Po czym wsadzono ich do samochodu – więźniarki zwanego czornyj woron. Za co ich wywieźli tego nie wiedzieliśmy. Po jakimś czasie do tego mieszkania sprowadził się oficer KGB. Później będąc już w Polsce, w roku 1960 lub 1961 dowiedziałem się od kolegów, którzy wrócili do Polski, że ta rodzina też przyjechała, ale już bez ojca, który zmarł na Sybirze.
Przypomniał mi się incydent jaki zaistniał w naszej szkole. Mogło to być przed śmiercią Stalina (a więc przed 5 marca 1953 roku). W czasie, gdy odbywały się lekcje, nagle usłyszeliśmy dzwonek. Zdziwieni byliśmy, że skrócono nam lekcję. Za chwilę tercjan (woźny szkoły) ogłosił, że z polecenia dyrektora wszystkie klasy mają udać się do sali gimnastycznej. Tam dowiedzieliśmy się, że jeden z naszych kolegów, będąc w bufecie szkolnym buraczkami rzucił w portret Stalina. Do dziś pamiętam jego nazwisko, był on uczniem naszej klasy. Za ten czyn został wyrzucony ze szkoły i w krótkim czasie umieszczono go w tzw. trud koloniach (obozach pracy dla młodzieży). Po kilku latach, gdy byłem na basenie spotkałem go w towarzystwie osobników, którzy używali w rozmowie gwarę więzienną. Poznał mnie i chwilę z nim rozmawiałem ale odszedłem widząc to szemrane towarzystwo. O innym incydencie dowiedziałem się od kolegi, który aktualnie mieszka we Wrocławiu, on też chodził do naszej szkoły. Pewnego dnia, gdy był z kolegami na Wzgórzach Wóleckich rozpalali ognisko, a że nie za bardzo ognisko chciało się palić to przyniósł książkę – dzieła Lenina i wyrywając kartki rozpalał nimi ogień. Rosjanie donieśli komu trzeba i tak znalazł się w trud kolonii, z których rodzice go wyciągnęli kiedy złożyli dokumenty na wyjazd do Polski. Po opuszczeniu trud kolonii chodził jeszcze do naszej szkoły ale był o dwie klasy niżej. Mówił mi, że w trud koloniach wychowywali ich przez pracę czyli stosowali teorie Makarenki (pedagog radziecki, autor „Poematu pedagogicznego”). Do Polski wyjechał z rodzicami w roku 1957 (w tym samym czasie kiedy i my opuściliśmy Lwów).
Moja klasa 10-ta maturalna, drugi od lewej w dolnym rzędzie to ja. Zdjęcie wykonane na basenie „Medik” dawniej „Świteź” położonym w dolinie wzgórz wuleckich.
W miejscowości Olesko położonej ok. 80 km na wschód od Lwowa, na wzgórzu znajduje się Zamek, w którym urodził się nasz król Jan Sobieski. Często przebywając na wsi tam chodziliśmy. Zamek po wojnie był w ruinie (zniszczony był w stopniu takim jak po wojnie Zamek w Głogowie). Dwukrotnie Zamek ten płonął od wyładowań atmosferycznych, a że jest położony z dala od zabudowań nikt go nie gasił. W Olesku nie było walk, ludzie mówili, że zniszczyli go krasnoarmiejcy.
W okresie letnim często przebywałem na wakacjach na wsi właśnie pod Oleskiem. Nazywała się Konty (ukr. Kuty). We wsi był już kołchoz (spółdzielnia produkcyjna). Pamiętam jak zaczynały się żniwa, mieszkańcy wsi mieli zakaz rozpoczynania żniw na swoich poletkach. Z polecenia władz mieszkańcy musieli wpierw pomóc w zbiorze zboża w kołchozie i dopiero później zacząć żniwa u siebie. Obchodzili ten zakaz stosując taki fortel – zaczynali żniwa w środku pola przy użyciu sierpów a na bokach pola zboże jeszcze stało. W kołchozie zbiory koszono kosiarką konną a snopki wożono furmankami. Omłoty były wykonywane przez młocarnię która poruszana była przez maszynę parową za pomocą pasa transmisyjnego. Czy mieszkańcom płacono za pomoc w kołchozie tego nie jestem w stanie powiedzieć.
Kilka gospodarstw w tej wsi było położonych w lesie odległym od wsi o ok. 2 km. Tych chałup było około pięciu. Było to chyba w 1950 roku, byłem w tym czasie na wakacjach u bliskich znajomych którzy mieli dom w lesie, jak pewnego ranka do tych domostw zjechało kilka furmanek z żołnierzami NKWD. Rozkazali ładować na te furmanki dobytek i przenosić się do wsi do wyznaczonych miejsc przeważnie do domów swoich krewnych. Ludzie ociągali się a żołnierze niszczyli kuchnie w domu uszkadzając płyty kuchenne aby nie można było przygotować jedzenia. Żołnierzy przekupywano bimbrem, miodem i wtedy wyjeżdżali do innego gospodarza i tam też ich spojono alkoholem i przekupiono. W końcu odjeżdżali żołnierze z niczym. Powodem zmuszania do wyprowadzki było podejrzenie udzielania pomocy członkom UPA ukrywającym się po lasach. Wieś była typowo ukraińska, było też kilka polskich gospodarstw osadników po 1920 roku.
W jednym przypadku brałem udział w kradzieży mienia kołchozowego a było to w czasie żniw gdy zboże stało już w kopkach. Pewnego wieczora z synem gospodyni z lasu, pojechałem na pole kołchozowe i co jakąś tam kopkę zboża podawałem na wóz. Zapytałem wówczas dlaczego kradniemy zboże kołchozowe. Odpowiedź była taka, że to było ich pole które zabrano do kołchozu siłą. Wraz z kuzynami zostaliśmy też przyłapani na kradzieży kołchozowej kukurydzy. Wieczorem gdy wyszliśmy z pola na polną drogę (kolby kukurydzy mieliśmy za koszulami) nadjechał na koniu kierownik kołchozu, który nas zatrzymał. Kazał nam wysypać te kolby i jeden z nas poszedł po ciocię, która widząc co się stało zaczęła rozmawiać. Nie wiedzieliśmy o czym rozmawiali ale po chwili kierownik kazał nam pozbierać kukurydzę i iść do domu. Czekaliśmy, co będzie dalej aż usnęliśmy. W nocy obudziła nas ciocia i tak nas sprała, że uciekliśmy i resztę nocy przespaliśmy w stodole na słomie. Ciocia była ładną kobieta i wdową, mąż zginął na froncie. Dziś domyślam się jak uchroniła nas przed trud koloniami.
W czasie pobytu na wsi opowiadali Ukraińcy jak zmuszano ich do zapisywania się do kołchozu. Udział w tym brali enkawudziści, którzy wzywali takiego gospodarza do silrady (ukr. silska rada czyli po polsku rada wiejska). Gdy gospodarz stawiał opór wsadzano go do piwnicy a dopiero rano ponawiano propozycję. Po podpisaniu zgody od razu szli z nim do domu i zabierali bydło i inny inwentarz. Po jakimś czasie to bydło zaczęło zdychać, bo w kołchozie nie mieli czym karmić.
Wujek, który we wsi Moszowice był sołtysem opowiadał, że gdy mieszkał jeszcze na wschodzie, w roku 1943 pewnego dnia od Ukraińca dowiedział się, że nocą mają go spalić członkowie UPA. Zebrał wówczas rodzinę, co mógł w pośpiechu zabrał na wóz i pojechał do znajomego w Olesku (Tym znajomym był Pan Berchel wujek pana Karola Kosińskiego, który w Głogowie po wojnie był zastępcą dyrektora Ogólniaka). Z Oleska wieczorem widział jak pali się jego chałupa, której dach był kryty słomą. Na drugi dzień pojechał na pogorzelisko. Tam zauważył, że przed spaleniem chałupy upowcy wynieśli święte obrazy a psa, którego w tym pośpiechu nie spuścił z łańcucha, zabili. Po tym wydarzeniu wujek z rodziną wyjechał w rzeszowskie do rodziny żony. Po wojnie w 1947 roku wyjechał na ziemie zachodnie i początkowo zatrzymał się w Nosocicach, a że w tym czasie ludzie między sobą mówili, że rychło będzie trzecia wojna światowa przeniósł się do Moszowic. Już w latach powojennych, w roku 1975 odwiedził swoje strony i spotkał tego Ukraińca, który zaprosił go do swego mieszkania. Tam przy kielichu Ukrainiec powiedział mu, że o tym, że spalą, dowiedział się od swego, syna, który był w UPA, a po wojnie uciekł do Kanady. Na pytanie wujka – „i po co mnie oni spalili” – Ukrainiec odpowiedział, że była do durnycia (głupota).
Świadectwo ukończenia szkoły.
Mieszkańcy wsi próbowali uciec ze wsi do miasta do pracy, ale nie mieli paszportów więc ich każdorazowo odsyłano aby wyrobili sobie paszporty, wtedy przyjmą ich do pracy. W biurze paszportów z kolei mówiono im jak was przyjmą do pracy to wydamy wam paszport. W konsekwencji ludzie pozostawali na wsi i z konieczności szli do pracy w kołchozie. Taka była wówczas polityka w USRR.
Komisje wyborcze organizowane były w szkołach, klubach a nawet w świetlicach zakładów pracy. Przed wyborami zdjęcia kandydatów na deputatów (ros. radnych) były umieszczane na dużych transparentach, w centrum miasta oraz w pobliżu punktów wyborczych. Nie przypominam sobie aby były jakieś ulotki rozklejane na słupach bądź budynkach. W szkole, która była na naszej ulicy podczas wyborów był zorganizowany bufet gdzie można było kupić cukierki czekoladowe a czasem nawet cytryny. W punktach tych organizowano w salach gimnastycznych projekcje filmów. Wyświetlano przeważnie komedie lub filmy wojenne o drugiej wojnie światowej. My biegaliśmy od punktu do punktu wypytując jaki będzie wyświetlany film. Przy komisji wyborczej działali studenci, których zadaniem było przypominanie mieszkańcom aby przyspieszyli udanie się na głosowanie. U nas w mieszkaniu też byli, pamiętam to dokładnie. Po przeprowadzonych wyborach prasa podawała, że wzięło w nich udział 99,0% ludności.
Przed repatriacją do Polski od roku 1956 Polacy kombinowali jak mogli. Jeżeli ktoś miał ładne mieszkanie to zamieniał się na mniejsze oczywiście za opłatą. Nasza dobra znajoma, która też opuszczała Lwów mówiła nam, że zgłosiła się do nich żydowska rodzina proponując im duże pieniądze za zawarcie fikcyjnego ślubu syna z ich dorosłą córką. W ten sposób ich syn wyjechałby do Polski, gdzie nastąpiłoby rozwiązanie małżeństwa. Dalszy plan był taki, że chłopak ściągnął by ich do Polski i stąd wyjechaliby do Izraela. Rodzina ta nie przystała na tą propozycję.
W czasie wakacji letnich w wybranych szkołach organizowane były półkolonie, tzw. pionierski łagier. Razem z Ukraińcami i Rosjanami zapisywaliśmy się tylko dlatego, że chodziliśmy na basen, na występy do domu pioniera, do kina. Wszystko było za darmo. Uczono nas także różnych piosenek, przeważnie wychwalających partię komunistyczną, Stalina lub sojusz rosyjsko-chiński. Łagier ten prowadzili instruktorzy komsomolscy.
Cdn.