2 sierpnia 1945, 80 lat temu zakończył się ostatni szczyt tak zwanej Wielkiej Trójki, czyli przedstawicieli Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego. Uczestnicy obradowali od 17 lipca w radzieckiej strefie okupacyjnej w Poczdamie niedaleko Berlina. Według postanowień uczestników, Niemcy miały zostać zdemilitaryzowane, zdecentralizowane zarówno gospodarczo, jak i administracyjnie. Wielka Trójka postanowiła, że należy rozpocząć proces denazyfikacji, ścigać zbrodniarzy wojennych oraz eliminować z życia publicznego funkcjonariuszy nazistowskiego reżimu. Celem nie było zniszczenie narodu niemieckiego, a przekształcenie Niemiec w pełni demokratyczne państwo. Niemcy miały ponieść ciężar odszkodowań, gdyż jednoznacznie obarczono ich za wywołanie wojny.

Historyczny stół wokół, którego miejsca zajmowali liderzy „Wielkiej Trójki”. Pałacyk Cecilienhof zamieniony został na muzeum (fot. Wehikuł czasu)
Po powstaniu warszawskim wiele pociągów jenieckich, kierowanych głównie z Pruszkowa w głąb Niemiec, przejeżdżało przez ówczesne Glogau. Ludzkie odruchy głogowskich Niemców? Powstaniec Zbigniew Chmieliński „Ludwik” wspominał: Ostatnim transportem zostałem wywieziony z Warszawy do obozu jeńców wojennych stalag 4B Zeithain (…). Pamiętam przez Głogów przejeżdżaliśmy, to Czerwony Niemiecki Krzyż, siostry niemieckie, przyjęli nas jedzeniem.
(Źródło: „Muzeum Powstania Warszawskiego”)
Trwa kolejna wyprawa rowerowa głogowianina, Bogdana Kalety. Rozpoczął ją 20 maja 2025 r. w Świnoujściu. Napisał wtedy:
Ruszam w kierunku norweskich Lofotów. Start ze Świnoujścia wybrzeżem Bałtyku przez Niemcy, Danię, Szwecję do Norwegii. Będę się trzymał drogi EV 10 do Sundsvall tj. ok 500 km na północ od Sztokholmu. Tam skręcę w kierunku Norwegii, aby dotrzeć do archipelagu Lofotów. To już za kręgiem polarnym. Punktem zwrotnym będzie Narwik. Potem to już powrót ponownie przez Szwecję potem Finlandię, Estonię, Łotwę i Litwę do Polski, drogą EV 11.Trasa długa, bo to ponad 9 000 km. Północ a więc pogoda może być różna i kapryśna z przewagą tej drugiej. W tamtym roku zrobiłem wokół Polski 4200 km w 50 dni. Teraz trasa ponad dwa razy dłuższa, a więc wyjdzie sporo ponad 100 dni.
Ostatniego dnia lipca Bogdan był już 68 dzień w podróży. Jak zapowiadał, codziennie dzieli się wrażeniami z trasy. Kibicuje mu coraz więcej osób. Dołącz i ty: https://www.facebook.com/profile.php?id=100007437400448

Pod pomnikiem polskich marynarzy poległych w bitwie o Narwik stanął, przez całą trasę oznaczony biało-czerwoną chorągiewką, pojazd głogowianina (fot. B. Kaleta)
Z wakacyjnych wędrówek – w dzisiejszym wydaniu, niżej przypominamy militarne ślady z Glogau sprzed 110 lat – znalezione na Lubelszczyźnie.

Pole walki, na którym znalazł się kajzerowski pułk piechoty z Głogowa wyglądało inaczej niż dziś. Teraz na horyzoncie porastające zielonością hałdy pobliskiej kopalni węgla. (fot. Wehikuł czasu)
Z lektur Wehikułu (150)
Od kilku lat powodzeniem cieszą się książki opowiadające, na podstawie wspomnień, dzieje rodzin, losy ludzi zamieszkujących tzw. Ziemie Odzyskane. Każda w swoim rytmie i widzeniu autora niesie ładunek pamięci chowanej przez lata. Teraz pojawiła się książka szczególna. Niby o tym samym, ale inna:
Tomasz Bonek, Repatrland ’45. Drogi Polaków na Ziemie Odzyskane, Kraków 2025
Dziennikarz, badacz nieodległej przeszłości pisze też o swojej rodzinie, która „jak miliony innych – oczywiście bez pytania o zgodę, bez sentymentów, rozżalenia, współczucia, jakiegokolwiek humanitaryzmu – uwikłana została w wielką politykę”.
Książkę otwiera tekst „Czasoprzestrzeń”, tj. krótkie kalendarium umieszczające wymuszone peregrynacje Polaków w ramach czasowych wyznaczonych przez wydarzenia i decyzje polityczne. Decydowano za mieszkańców i obywateli. Od 17 września 1939 r., poprzez wysiedlenia niemieckie z Pomorza czy Zamojszczyzny, sowieckie z Kresów już w 1944r., do konferencji poczdamskiej w 1945 r, i drugiej fali wysiedleń z Kresów wschodnich w latach 1955–1959.
Autor opisuje drogi swoich bohaterów do miejsca, które nazywa „Repatrlandem” (Ziemie Odzyskane). Wiodły przez różne strony świata i z wielu kierunków. Urodzeni w Polsce, pod Wilnem, Słonimiem czy Stanisławowem na skutek zdarzeń i politycznych decyzji trafili do Polski, która była na razie dla nich jeszcze obca. Nazywano ich repatriantami. Obawiali się, że to „R” będzie stygmatem, jak w czasach minionych trójkąt z literą „P”. Bonek więc stwierdza: „Repatrland, nazywany propagandowo Ziemiami Odzyskanymi, a czasami, żartobliwie, nową ziemią obiecaną, rodził się szybko. Wrzał tygiel ludzkich historii, wojennych przeżyć, zwyczajów, obyczajów, języków i dialektów. Rozpoczął się kosmiczny eksperyment…”.
Dziesiątki rozmów wplata w budowany na podstawie dostępnych źródeł i materiałów kręgosłup – plan opowieści. Dynamiczny opis opiera na trzech księgach: Genesis, Exodus, Apokalipsa. Tam umieszcza przeżycia swoich rozmówców, zapowiadając je w budujących napięcie i zainteresowanie podtytułach. Ilustruje je zdjęciami z domowych archiwów, ale też i innych zbiornic i źródeł. Rozdziały otwierają propagandowe plakaty zachęcające do osiedlania nad Odrą i Bałtykiem. Podkreślić należy, że z każdej strony wyłania się zło tamtych czasów, konsekwencja każdej wojny. Autor sam zwraca uwagę, że za nami w pamięci pozostaje humor „Samych swoich” i cenzura powojennych lat. Natomiast dopiero od niedawna malowany obraz każdego miejsca ma znaki gwałtów i mordów, czy smród okopów, obozów, barłogów i wagonów zwanych bydlęcymi, a służących do przewozu ludzi. Występujących wszędzie. Bez podziału na dobrych i złych.
Koniec brzmi optymistycznie. Bo przecież znamy to już ze wspominanych innych prac, a mieszkańcy tych ziem, już tam urodzeni, z autopsji. Repatrland „sam z siebie zniknął, rozpłynął się, jakby nigdy nie istniał”.
Ale nie możemy o nim zapomnieć. Zachęcając więc do lektury, napiszmy jeszcze o namawianiu Autora, który zamiast zwyczajowego motta umieszcza słowa: „Nie strać ostatniej szansy. Jeśli jeszcze żyją, zapytaj swoich rodziców lub dziadków…”.

Pocztówka ze Śląska (31)
Dziś pocztówka z sąsiedztwa. Z Górnych Łużyc. Zza Odry. Z Görlitz. Nie dziwota, bo miasto reklamuje się, jako śląskie, a leży na Górnych Łużycach. Ale przede wszystkim posiada Muzeum Śląskie. A w nim wiele eksponatów dotyczących, Głogowa czy głogowian. Np. srebrne medale jubileuszowe i okolicznościowe, obrazy czy grafiki. Pamiątką dla Niemców jest wspomnienie lokalnej 18 Dywizji Piechoty, potem Grenadierów, która w Görlitz miała 30 regiment, w Legnicy dowództwo, a w Głogowie i Kożuchowie bataliony 54 regimentu. To po tych kompaniach zostały do dziś koszary w naszych miastach.

Z dolnośląskiego, wschodniego brzegu Nysy Łużyckiej widok na miasto za rzeką (Fot. G. Myśków)
1245, 9.08, 776 lat temu, została wydana bulla protekcyjna papieża Innocentego IV dla biskupstwa wrocławskiego. Wśród informacji o obszarze diecezji m.in. wymieniono 22 grody kasztelańskie. Tam zapisano też Głogów z Bytomiem – „(…)In districtu Glogouiensi et Bitomiensi (…)”.
Można też przy okazji przypomnieć, że to był ten sam papież, który pozwolił władzom świeckim i kościelnym na stosowanie tortur wobec heretyków.

Głogowski ratusz powstał znacznie później. Później jeszcze został rozbity w czasie działań wojennych w połowie XX wieku, a następnie w mozole z ruin podnoszony.
1650, 7.08, opuszcza miasto z ostatnimi żołnierzami szwedzki marszałek Arvid Wittemmberg. Przyjechał na alarmujące wezwania magistratu i dowództwa garnizonu kilka dni wcześniej. Zbliżał się koniec pobytu szwedzkiego wojska. Dla miasta miała się wreszcie praktycznie skończyć straszna wojna. Wojska szwedzkie po wielu dyskusjach, sporach, próbach przekupstwa i wyłudzenia gratyfikacji i konfliktach ostatecznie opuszczają Głogów. Kiedy kilka dni wcześniej podjęto decyzję o rozpoczęciu ewakuacji, nie było łatwo. Rozpuszczeni i źle opłacani żołnierze rozpoczynają burdy. Dowódcy nie mogli sobie poradzić z rozpasanym żołnierstwem. Dopiero swoim autorytetem opanowuje rozruchy i uspokaja swawolących żołnierzy specjalnie przybyły nad Odrę Marszałek Arvid Wittemmberg.
Miasto dokładnie wyceniło swoje straty w wojnie trzydziestoletniej. Według zachowanego rachunku wyniosły 1.033.239 talarów, w tym zanotowano, że 412.403 talary zostały zarekwirowane, 407.933 wydano na budowę umocnień (w tym rozbiórka 104 domostw), 140.000 kosztowało utrzymanie wojsk Wallensteina i wojsk szwedzkich, na 265.350 wyceniono roboty ziemne, i perełka wykazu kosztów – 16.691 talarów było warte drewno spalone przez żołnierzy na ogniskach. Ciekawi tak dokładna kwota. Wojna trzydziestoletnia spowodowała olbrzymie spustoszenia również w Głogowie i na Ziemi Głogowskiej.

Trzysta lat później miasto, które przez sześć tygodni było oblężoną twierdzą, jeszcze kilkanaście lat po wojnie wyglądało tak (ze zbiorów Marka Szatkowskiego)
1799, latem, w sercu miasta, na wschodniej stronie rynku trwały intensywne prace budowlane. Nad dotychczasową salą redutową zerwano dach. Rozpoczęła się nadbudowa piętra. Tu miała się znaleźć nowa sala teatralna. Zmieniano również i mury zewnętrzne. W grudniu przebudowa była zakończona. I jak to i wtedy bywało, znacznie przekroczono koszty.
Powstał neoklasycystyczny budynek z silnie zaakcentowanym w bryle ryzalitem, w którym znajduje się wejście. Ryzalit wieńczy ogromna nisza. Od dołu zamyka ją belka posadowiona na dwóch kolumnach toskańskich.
Budynek przechodził remonty, renowacje i modernizacje, aż stał się ofiarą hekatomby oblężenia w 1945 roku.
Ponad pół wieku później przyszedł czas odbudowy – 14 lipca 2017 r. prezydent Rafael Rokaszewicz podpisał umowę z prezesem firmy Pre-Fabrykat z Karpacza, Stanisławem Tomkiewiczem na odbudowę Teatru Miejskiego. Po dwóch latach ruina w Rynku przestała straszyć.

Teatr Miejski im. A. Gryphiusa 21 listopada 2019 r. w przeddzień oficjalnego otwarcia został udostępniony głogowianom. Mimo deszczu ustawiła się długa kolejka (Fot. Wehikuł czasu)
1915, w sierpniu, 110 lat temu, trwała ofensywa państw centralnych na froncie wschodnim. Sforsowana została na dużej szerokości Wisła, oddziały 12 Armii niemieckiej podeszły pod twierdzę Modlin. 5 sierpnia Rosjanie, unikając okrążenia, ewakuowali Warszawę, a 10 sierpnia w ręce niemieckie wpadła twierdza Modlin. 11 Armia Mackensena naciska na 3 Armię Rosyjską. Niemieckie oddziały przechodzą do działań pościgowych.
Na Lubelszczyźnie, w rozlewiskach Tyśmienicy, Wieprza i Bugu ruszyły do walki oddziały 119 Dywizji Piechoty z głogowskim 3 poznańskim pułkiem piechoty nr 58. Na froncie wschodnim znalazł się on z początkiem maja tego roku. W marcu po walkach nad Mozą, jeszcze w składzie macierzystej 9 Dywizji, został wycofany z Francji. W okresie od 25 marca do 23 kwietnia przebywał w rezerwie Naczelnego Dowództwa. Po uzupełnieniu strat doznanych w walkach na froncie zachodnim i krótkim okresie oddechu, już w składzie nowo utworzonej 119 Dywizji w ostatnim tygodniu kwietnia udaje się w Karpaty, gdzie do walki szykuje się Armia Niemiecka. Tam bierze udział w bitwach pod Gorlicami i Przemyślem.
Od 3 do 18 sierpnia pododdziały pułku z Glogau uczestniczą w zażartych walkach na północno-wschodniej Lubelszczyźnie w ramach działań pościgowych. Na podmokłych terenach Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego rozsiane są do dziś ślady ówczesnych potyczek. Od kilku lat miejscowi pasjonaci nie pozwalają o nich zapomnieć. Jednym z nich jest pan Jarosław Kieller z Ostrowa Lubelskiego, który kontaktuje się z Wehikułem. Odnalazł zapomniany leśny cmentarzyk w Krasnem.

Leśny cmentarz pod Krasnem na Lubelszczyźnie zarośnięty, a po krzyżach pozostały spróchniałe kikuty i poobijana tablica (stan z 2010 r., fot. Wehikuł czasu)
Obok tej wsi w dniach 6-8 sierpnia starli się żołnierze dwóch wrogich armii. Niedaleko, w pobliżu Puchaczowa, Ludwina, Piaseczna i Dratowa przebiegały też linie zmagań. Zabitych chowano w pobliżu miejsc śmierci. W okresie międzywojennym część cmentarzy przeniesiono na większe. W Dratowie w cerkwi mieścił się lazaret, a obok na cmentarzu chowano zmarłych w nim żołnierzy i poległych z niedalekiego pobojowiska. Po stronie niemieckiej walczyły m.in. kompanie 46 i 58 pułków piechoty z 119 Dywizji Piechoty. Obydwa pułki pochodziły z Wielkopolski.
Pan Jarosław podzielił się swoimi wiadomościami z Wehikułem. Udostępnił również część materiałów, a w nich pisał m.in.:
„Krasne – wieś w powiecie lubartowskim, gmina Uścimów. Cmentarz jest usytuowany na skraju lasu w odległości 250-300m od kanału Wieprz-Krzna, zaraz przy drodze leśnej. Żeby tam dojechać musimy skręcić z drogi asfaltowej biegnącej przez wieś Krasne w kierunku zachodnim tak jak prowadzi polna droga do jeziora Krasne _ Krzczeń. Dalej mijamy most nad kanałem do lasu, tam skręcamy w drogę leśną na prawo, po 150-200 metrach jazdy pojawia się z prawej coś w rodzaju grobowca z tablicą pamiątkową. To tu nieopodal ukazuje się nam interesujący nas obiekt. Ma on formę prostokąta 46 na 32 m. Otoczony jest ogrodzeniem w stylu „Ranczo”. Mogiły są ledwie widoczne, porośnięte krzakami akacji. Cmentarz jest po komasacji. Przed II wojną światową, w 1934 r. przeniesiono tu cmentarz z Krzczczenia oraz Piaseczna. Prawa jego strona, czyli strona południowa, jest zniszczona za sprawą kanału melioracyjnego, który wykopano po 1945 r. Nie zważano, że jest to przestrzeń nienaruszalna i święta. Kilkadziesiąt lat PRL-u sprawiły, że cmentarz odszedł w zapomnienie, zresztą jak wiele innych z pierwszej wojny światowej do dzisiaj porasta zielsko i są nadal dewastowane”.
Poległo na polu bitwy między Puchaczowem a Krasnem lub zmarło w lazarecie w Dratowie 3 oficerów oraz 118 szeregowych i podoficerów z 58 pułku piechoty. Pan Jarek pisał: „Sporządziłem listę (…) naszych rodaków powołanych do czynnej służby w armii niemieckiej. Lista obejmuje poległych w Krasnym, Krzczeniu oraz zmarłych od ran w szpitalu polowym w Dratowie (…)”.
Wehikuł poniżej zamieszcza wykaz polskobrzmiących żołnierskich nazwisk wraz z informacją, ilu ogółem zginęło żołnierzy w każdej kompanii. Większość z nich to szeregowcy (muskieter) służby czynnej lub rezerwy.
I. batalion, 1 kompania straciła 7 żołnierzy w tym:
1. Jakubowski Paul
2. Kulla Gustaw
3. Wietczak Michael (Michał)
I./2. kompania – 7
I./3. kompania – 5
4.Skrzypczak Franz 5.06
4.Linkowski Adam 6.8
II. batalion, 5. kompania – 15
5.Fiedler Josef(Józef)
6.Kuśmierz Johann (Janusz)
II./6. kompania – 10
II./7. kompania – 21
7. Dominiak Antoni 6.8
8. Grycz Adalbert 6.8
9. Nowak Albert 6.8
10. Piskorz Józef 6.8
11. Adamczewski Stanisław 8.8 Lazaret Dratów
12. Prasse Paul 11.8 ,,
13. Binias Thaddäus (Tadeusz) 6.8 Krasne
II./8. kompania – 21
14.Gefr.Czysz Kazimierz 6.8
15.Cieslik Roman 6.8
16. Andrzejewski Antoni 7.8. Laz. Dratów
III. batalion, 9. kompania – 2
III./10. kompania – 13
17.Guzek Ignacy 6.8
18.Janas Albert 6.8
19. Kaczmarek Maxymilian 6.8
20. Kużniak Stanisław 6.8
21. Smirchalski Waldemar 6.8
22. Przywecki Martin (Marcin) 7.8 Laz. Dratów
III./ 11. kompania – 9
23. Kobycki Józef 6.8
III./ 12.Kompania – 15
24. Grabarczyk Ludwig 6.8
25. Strzyżewski Johann (Janusz) 6.8
26. Sadowicz Stefan 9.8 Laz.Dratów
27. Wieczorek Erich 7.8
Wehikuł posiada kompletną listę strat 58 pułku piechoty w trakcie Wielkiej Wojny.

Cmentarzyk za kościółkiem w Dratowie jest schludny i zadbany (stan z 2010 r., fot. Wehikuł czasu)
1945, 1.08, przybyła do Głogowa trzydziestoletnia wtedy Zofia Komar. Przed wojną, po ukończeniu szkoły pielęgniarskiej pracowała w warszawskim szpitalu dermatologicznym. Po wybuchu powstania, do końca września przebywała w stolicy. Wywieziona w październiku do Berlina, na przymusowych robotach do maja 1945 r. W Głogowie, jako jedna z nielicznych jeszcze, polskich, doświadczonych pielęgniarek włączyła się w pracę szpitala i ośrodka zdrowia. Była przełożoną pielęgniarek, a również znając język niemiecki umiała kierować niemieckim personelem sanitarnym – pielęgniarkami, położnymi. Od roku 1960 przeniosła się do przychodni kolejowej na stacji PKP.

Zofia Antczak-Komarowa (pierwsza z lewej) wśród personelu Ośrodka Zdrowia przy ówczesnej ul. M. Buczka 1 w 1949 roku. Pierwszy z lewej wyżej, kierownik, dr Wiesław Juszkiewicz. (fot. ze zbiorów E. Bogusz)
1945,22.08, przy ul. Grunwaldzkiej uruchomiono Urząd Pocztowy. Jego kierownikiem został Józef Marczek.
Ile mogła wtedy trwać podróż z Wrocławia do Głogowa? J. Marczek 9 sierpnia we Wrocławiu otrzymał pismo z poleceniem uruchomienia w Głogowie Urzędu pocztowego. „Wyruszyłem w podróż, która trwała 5 dni dookoła świata przez Oleśnicę, Krotoszyn, Leszno i do Glogówka (…) 14 sierpnia po kilku godzinach dostałem się do brzegu rzeki”.
Jak wspominał, najbliższe dni w zniszczonym Głogowie upłynęły mu na organizowaniu podstawowych warunków do codziennej egzystencji i przygotowaniach do wypełnienia zadania:
(…) zdołaliśmy wspólnie zabezpieczyć budynek przy ul. Grunwaldzkiej (Tannenbergstrasse) nr 9 i jeden pokój oszklić, także dnia 22 sierpnia 1945 roku został uruchomiony Obwodowy Urząd Pocztowo-Telekomunikacyjny Głogów w jednym pokoju, gdzie połowa pokoju była poczekalnią, a druga salą operatywną, przedzielona od poczekalni sztachetkami z deską na górze (…). Nie miałem żadnego stempla ani pieczątki, więc poprosiłem stolarza, ażeby zrobił pieczątkę nagłówkową i stempel „R” do listów poleconych z drewna. Datownik i pieczątkę nagłówkową otrzymałem dopiero w miesiącu październiku 1945 roku. [Wtedy też] (…) otrzymaliśmy łącznicę telefoniczną piecionumerową ręczną i jeden przewód napowietrzny do Nowej Soli (…).
Można jeszcze w bibliotekach znaleźć wydane przed półwieczem te wspomnienia znajdujące się w zbiorze „Mój dom nad Odrą. Ze wspomnień Głogowian”, Zielona Góra 1973.

Ulica Grunwaldzka w 2025 r. Tu, w ostatnim budynku pod nr 9 umieszczono 80 lat temu urząd pocztowy (fot. Wehikuł czasu)
1955, w sierpniu, 70 lat temu, głogowski most stał dumnie wśród gruzów. Choć kończono malowanie, brakowało jeszcze oświetlenia i wózków technicznych, miał być uroczyście otwarty 22 lipca. Jednak była jedna przyczyna, dla której nie można było udostępnić go do eksploatacji. Nie dokonano jeszcze próby obciążeniowej. Brakło dziesiątków samochodów i innych pojazdów, które obciążone np. piaskiem stanęłyby na mostowej jezdni. Nie przecięto więc uroczyście wstęgi w dniu święta PRL. Wyszły nici z propagandowego huku otwarcia. Ruch puszczono na „roboczo”, ukradkiem, najprawdopodobniej w sierpniu. Bo, jak zapisano w dokumentach, po włączeniu mostu do ruchu miano rozebrać równoległy most tymczasowy, tzw. objazdowy.
I właśnie teraz, w sierpniu, w trakcie rozbiórki mostu objazdowego, nastąpiła katastrofa. Z hukiem zawaliła się konstrukcja nad nurtem. Najprawdopodobniej na szczęście nie było ofiar w ludziach. Zablokowany jednak został ruch barek w obie strony rzeki. Jak wspominali świadkowie, w pierwszych dniach po katastrofie barki stały na całej długości widzianej z nabrzeża Odry.
Po tym wydarzeniu brak śladów. Nie ma zapisów w materiałach partyjnych i administracyjnych. W „Gazecie Zielonogórskiej” jedyna notatka ukazała się w maju 1955 r., zapowiadając oddanie na 22 lipca trzech mostów z pięciu planowanych w tym roku na głównych rzekach województwa. W sprawozdaniu Egzekutywy KW PZPR z obchodów święta pochwalono się oddanym tylko mostem w Krzystkowicach na rzece „Bober” (język sprawozdania).
Może są świadkowie, którzy widzieli skutki katastrofy?. Wehikuł prosi o kontakt. Jeden z nich opowiadał Wehikułowi, że barki „stały po horyzont w kilku rzędach”. We wrześniu wrocławska firma oczyściła nurt ze złomu. Rozpoczęła się żegluga.

Most wśród gruzów.
1985,30.08, w trakcie obrad Zebrania Przedstawicieli Członków Spółdzielni Mieszkaniowej „Nadodrze” w Głogowie podjęto uchwałę o podziale spółdzielni. Postanowiono bowiem wydzielić z majątku trzy budynki ze 110 mieszkaniami w Przemkowie, którymi do tej pory zarządzano. W miasteczku pojawili się ambitni spółdzielcy, którzy chcieli pójść na swoje. 110 mieszkań, zdaniem przemkowian, mogło stanowić niezłą podstawę do samodzielności. Przy współpracy miejscowych władz i Zakładów Metalurgicznych, które wsparły inicjatorów finansowo, rozpoczęto działania secesyjne. Uchwała Zebrania Przedstawicieli w Głogowie dała taką możliwość jeszcze w tym roku. Po wielu rozmowach przeprowadzono postępowanie rejestracyjne. Powstała Spółdzielnia „Przemko”. A głogowska spółdzielnia miała swoje problemy lokalne i chyba wielkiego żalu nie było. Wehikuł czasu z chęcią pozna opinie pamiętających to zdarzenie spółdzielców.