Wehikuł czasu Maj 2020 (rok 12/135)

Koronawirus już drugi miesiąc determinuje naszą codzienną egzystencję i dewastuje przyzwyczajenia. Każe nam żyć oddzielnie, ale przez to jesteśmy razem. Wyzwolona została nowa energia, pokłady sympatii i solidarności. Żyjemy inaczej przez to niewidzialne zagrożenie.

Wehikuł, obserwując wirtualnie społeczną aktywność, twierdzi za jednym z mieszkańców, że i w Głogowie „dzieją się niesamowite i dobre rzeczy”.

A napisał Prezydent Rafael Rokaszewicz – „Ludzie sobie pomagają, troszczą się o innych, dbają o siebie nawzajem. Setki kobiet, które potrafią szyć na maszynie, szyją dla innych maseczki. Za darmo. Widzę Was, drodzy mieszkańcy, w tych maseczkach”.

W mieście są kończone prace przy kilku inwestycjach. Blasku nabiera poforteczny obiekt, zwany blokhauzem. O związanych z nim wydarzeniach będzie niżej w kalendarium.

Restaurowany z pietyzmem blokhauz łączy pamiętające czasy wojny z nowoczesnymi metodami rekonstrukcji. Uroku dodają ceglane kroksztyny.

(fot. M. Dytwińska-Gawrońska)

Głogowski Wehikuł czasu wpisując się w hasło i znak chwili – „Zostań w domu” – proponuje jeszcze więcej lektury.

Pan Damian Szymczak, Czytelnik z Leszna, tym razem podesłał nam informacje z Głogowa publikowane w poznańskiej, polskiej gazecie narodowców – „Postęp”. Poniżej przedstawiamy ciekawostki sprzed stu lat, z maja 1920 roku.

Po wspomnieniach młodzieńca ze Lwowa publikowanych w Wehikule czasu w 2018 roku, w którch opisywał swoją drogę do Polski i do Głogowa w 1957 roku, autor nadesłał do Wehikułu opis powojennych lat we Lwowie. Mieszkał tam z rodzicami od urodzenia do chwili wyjazdu, czyli 18 lat.

Obchody jubileuszu 900-lecia Kapituły Kolegiackiej planowane są na wrzesień tego roku. Jak będzie, jeszcze nie wiemy. W programie obchodów, oprócz uroczystości religijnych, przewidywano m.in. okolicznościowe publikacje, konferencję naukową, wystawę, koncerty. Poczta polska wyda znaczek w wielkim nakładzie, a hobbyści wybiją okolicznościową monetę.

Kolegiata od północy, na tle miasta.

O Nagrodach – mimo złego czasu, Organizatorzy przedsięwzięć ponadczasowych podejmują dzialania, by je zrealizować.

Fundacja „Owoc Głogu” od ubiegłego roku przyznaje Nagrody „Gaja” w kategoriach – historia, kultura, sztuka, edukacja, pomoc, oraz Super Gaja. Wyróżnia Głogowian zaangażowanych w swoich branżach. Ania Hamza, prezes Fundacji ogłosiła, że laureatem Nagrody „Gaja” 2020 w kategorii HISTORIA został wybitny Głogowianin, ANTONI BOK.

Wehikuł czasu skierował po konsultacjach do Kapituły pod głosowanie listę Nominatów VIII Głogowskiej Nagrody Historycznej „Złoty Bilet Wehikułu czasu”. Blisko pół setki członków Kapituły odpowiedziało na … Został wybrany Laureat. Nie znamy jeszcze okoliczności wręczenia Nagrody.

Kto otrzyma w tym roku ufundowaną przez prezydenta Rafaela Rokaszewicza rzeźbę Janusza Owsianego? VIII Głogowska Nagroda Historyczna

Niestety, nie odbędą się III Imieniny ulicy 10 Maja. W ubiegłym roku o tej porze Wehikuł pisał: „Bogusia Slifierz, Teresa Grzywacz i Andrzej Ruebenbauer przy wsparciu swoich rodzin i sąsiadów przygotowują radosne spotkanie dużych i małych. Będą zabawy dla dzieci, muzyka na żywo, tort sąsiedzki i gawędy. 10 Maja, w piątek od godziny 16.30, na ulicy, która na kilka godzin zamieni się w deptak”.

Tak było w ubiegłym roku. Kiedy miedzy domami nr 1 i 3 ustawili się uczestnicy zobaczyliśmy za nimi „tło” – budynki przy ulicach Wincentego Kadłubka i Jana Długosza. (fot. M. Kuchnicki)

4 maja, w dniu św. Floriana swoje święto obchodzą strażacy i hutnicy. O hutnikach będzie jeszcze w maju dużo. Dziś życzenia dla druhów z jednostek OSP i strażaków z zawodowej, Państwowej Straży Pożarnej. Na Ziemi Głogowskiej ochrona przeciwpożarowa funkcjonuje od zakończenia wojny.

Koronawirusem zaczęliśmy i zakończymy, choć w innym wymiarze i z innym akcentem. Chciałoby się napisać, że wzniesiemy toast.

Jedna z tradycyjnych wycieczek TZG wiodła w ubiegłym roku przez zielonogórskie winnice. O wycieczce będzie niżej. Tu o najnowszym produkcie z Winnicy Miłosz w Łazie, koło Zaboru, 15 km na wschód od Zielonej Góry. Tym atrakcyjnym wyrobem jest Wino Pandemiczne. Ponoć wybija złe myśli, gwarantuje dobry sen, napawa optymizmem i otwiera świetlaną przyszłość.

Na etykiecie Dr Schnabel von Rom, lekarz podczas epidemii dżumy w Rzymie, w masce dziobowej z rózgą od odganiania się od chorych, by trzymali się z daleka. Tu jedna etykieta, akurat dla produktu o najmniejszej ilości 30 butelek. „Pandemiczna czerwień i pomarańcza ze zdrowego rocznika 2019”, zostały rozlane w ilości kolejno 200 i 100 butelek. Warto zajrzeć na profil „Winnica Miłosz w Łazie” na Fb czy na stronę http://winnicamilosz.pl/?page_id=30. Najprawdopodobniej pozostało już tylko po tych winach wspomnienie, ale kto wie?

Z lektur Wehikułu    

Nie ustaje zainteresowanie literackim i reporterskim opisem lat powojennych w Polsce. Do historyków, takich jak np. Beata Halicka i Marcin Zaremba, dołączyli

mistrzowie pióra, jak np. Magdalena Grzebałkowska, Cezary Łazarewicz, Olga Tokarczuk, Filip Springer. Mocne wejście do tego grona ma pochodząca z Legnicy:

Karolina Kuszyk, Poniemieckie, wydawnictwo Czarne, 2019.

 

Na blisko pięciuset stronach autorka przedstawia „osobisty przewodnik po losach poniemieckiego w jego codziennej, domowej odmianie”.

Histmag zaprasza tak: na podstawie własnych przemyśleń oraz doświadczeń ludzi dorastających na tzw. „Ziemiach Odzyskanych” Karolina Kuszyk sprawdza, co dla współczesnych Polaków oznacza i ile znaczy przedwojenna, niemiecka historia tego terytorium. „Poniemieckie” nazwać można także historią czy też antropologią rzeczy. Refleksja o oswajaniu byłych niemieckich ziem rozpoczyna się bowiem od przedmiotów codziennego użytku – naczyń, książek, obrazów czy pocztówek.  (Fragment recenzji Doroty Choińskiej).

Innym spojrzeniem na książkę legniczanki jest recenzja Karoliny Ćwiek-Rogalskiej Powierzchowna poniemieckość. O reportażu Karoliny Kuszyk. Pisze w bim m.in. tak: Karolina Kuszyk dotyka fenomenu „Ziem Odzyskanych” i ich fascynujących tożsamości. Szkoda tylko, że wyliczankom poniemieckich miejsc i rzeczy brakuje jasności i planu, a za potoczystą narracją nie stoją pogłębione refleksje.

Na zakończenie, długiego, krytycznego i nie zawsze życzliwego czy nawet neutralnego wywodu, recenzentka napisała – „Poniemieckie” podejmuje więc ważny temat. „Ważny temat”, sformułowanie, które zdaje się w ostatnim czasie usprawiedliwiać każdą twórczość, nie jest tu jednak wskazaniem do bezrefleksyjnego podążania za Autorką. „Dobrze się czyta” – to zdanie z kolei interesującego, ma potwierdzać, że po książkę warto sięgnąć. Co jednak, jeśli „Poniemieckie” podejmuje ważny temat i dobrze się czyta, a równocześnie nie jest książką dobrą?

Takie sądy upoważniają do pytania, czy autor może dzielić się z czytelnikiem swoimi emocjami? Legniczanka Kuszyk czy gdańszczanka Grzebałkowska? Tym bardziej, ze już na pierwszych stronach zastrzegają, że to jej osobiste spojrzenia. Dlatego dziwi trochę pełna niezrozumień tekstu i uprzedzeń, chęci poprawności politycznej opinia.

Wracając do lektury – młodych może wstrząsną, a starszym przypomną codzienność, rozdziały poświęcone powojennemu szabrowi, odbywającemu się nie tylko w opustoszałych domach, ale także na niemieckich cmentarzach.

Dowiadujemy się o rozgrabianiu płyt nagrobnych z opuszczonych nekropolii i ich ponownym wykorzystywaniu w do różnych celów. Obserwacje Wehikułu sięgają pamięcią znikającego cmentarza ewangelickiego, obecnie Parku Południowego.

Książka warta lektury. Znaleźć w niej również można jeżeli nie nieliczne odniesienia głogowskie to bardzo liczne porównania do nich.

7 - 2020.05. -okładka

W średniowieczu corocznie, 8 maja, w dzień świętego Stanisława odbywał się w Głogowie wielki jarmark. Miejscem handlu był Rynek z przystosowanymi do tego celu kramami szewskimi i odzieżowymi, sukiennicami, jatkami, ławami chlebowymi itd. Solą handlowano na placu solnym. Miasto miało także drugi przywilej organizowania jarmarku w dzień Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (15 sierpnia). Od 1472 r. handlowano również 30 listopada, na św. Andrzeja. Obok handlu hurtowego, jarmarcznego, organizowane były co tydzień targi lokalne, detaliczne.Od średniowiecza, niespełna 200 m od zamku znajdował się przyklasztorny kościół franciszkanów p.w. św. Stanisława. Istniał już 15 kwietnia 1257 roku, bo z tego dnia pochodzi pierwsza pisana o nim wzmianka.

8 - 3.06.2017 JM.

      Odsłonięte w czerwcu 2017 roku pozostałości kościoła św. Stanisława.                                 (fot. dla Wehikułu Jacek Maciejewski)

1343, 16.05., książę Henryk V Żelazny usiłował zdobyć Głogów. Książę od roku jest jako spadkobierca Henryka IV, pretendentem także do dziedzictwa głogowskiego. Rozpoczynając panowanie w roku 1342, nie złożył hołdu podbijającemu Śląsk królowi czeskiemu, Janowi Luksemburskiemu. Rościł sobie prawa do księstwa głogowskiego i chciał je odbić zbrojnie z rąk czeskich garnizonów i namiestników Jana Luksemburskiego.

Niestety, mieszczanie niemieccy wsparci przez czeskie rycerstwo nie dają się tego dnia zaskoczyć. Odpierają niespodziewane ataki księcia, który dąży do odzyskania podstępnie wydartego dziedzictwa. Jego determinacja przynosi ten skutek, że i napierający od wschodu król polski, Kazimierz i król czeski zaczynają na śląskiego księcia patrzeć przychylniej.

Kazimierz Wielki zatrzymał się z polską ekspansją na Wschowie. Głogów za wierność domowi Luksemburskiemu – koronie czeskiej – dostał w tym dniu sołectwo we wsi Kwielice (villla Quilitz) wraz ze wszystkimi dochodami płynącymi z tego tytułu. A Henryk Żelazny w następnym roku połowę księstwa głogowskiego. I od tego czasu praktycznie na półtora wieku podzielono miasto.

Ponad sześć i pół wieku później Głogowianie nadali jego imię nowej ulicy na obrzeżu miasta, na osiedlu Piastów Śląskich.

 

1609, 11.05., tego dnia w Lądku (Landeck), który już wtedy był Zdrojem, stracono Krzysztofa Kurge, pochodzącego z Głogowa i tam urodzonego. „Zamordował bowiem w tym starym uzdrowisku i dwie kobiety i dwie dziewczynki”. Piszący te słowa historyk niemiecki dodawał, że tenże Lądek znajduje się w okolicach Kłodzka.

A gdzie został stracony?

W tym okresie miejscem kaźni była szubienica. I wbrew nazwie wykonywano tam również kary ścięcia. Był również zwyczaj zakopywania zwłok w miejscu wykonania kary.

Najstarsze przekazy sugerują, że  pierwsza lądecka szubienica stała na tzw. Górze Trzech Krzyży – znana jest rycina z 1674 roku z jej wizerunkiem.

Aleksander Ostrowicz w swoim Przewodniku po Lądku (1881) dla Polaków odwiedzających Kotlinę Kłodzką pisał –  „Kto chce wolniejszy jeszcze mieć widok, temu polecam, aby poszedł na sam szczyt góry, tak zwanej szubienicznej (dawniej stała tu szubienica), a za małe strudzenie wynagrodzi go sowicie widok

na całe miasto, zdrojowisko, wsie, doliny, skały, góry bliższe i dalsze, które zewsząd zamykają okolicę”.

Powyższe słowa Wehikuł dedykuje kuracjuszom i turystom z Głogowa z sugestią szukania śladów wspomnianych wydarzeń.

9 - 1609 - pregierz Lądek

Na Rynku w Lądku stoi pręgierz  – narzędzie do wymierzania kar na honorze. Nie jest to obiekt w tym miejscu oryginalny. Tak jak i głogowski – miejscowy został zniszczony w okresie likwidowania  tych „urządzeń”. Ten pochodzi ze wsi Skrzynka. Kamienny monument wykonany najpewniej w 1666 r. [nieoficjalna strona miasta]

1813, 6.05., z oblężonej twierdzy na podstawie zarządzenia komendanta wypędzono poza mury ponad 270 ubogich rodzin, razem około 400 osób. Nie mogły zapewnić sobie wyżywienia na czas oblężenia. Poczytajmy, co doktor Dietrich, kronikarz oblężenia, pisał o tym wydarzeniu. Ciekawostką jest to, że niektórzy głodni głogowianie zazdrościli tego wypędzenia:

„Gubernator kazał na nowo ogłosić, że kto nie ma za co żyć i nie może się zaopatrzyć, powinien być wypuszczony za bramę. 6 maja pod bramą gubernatora zebrało się 271 rodzin, łącznie ponad 400 osób: chrześcijanie, żydzi, czeladnicy, służące itd. Ach! Była to poruszająca serca scena. Wśród zebranych były ciężarne, trzymające w ramionach dziecko i na plecach dźwigające dobytek. Wielu znało miejsce swojego przeznaczenia, wielu innych jednak zdawało się zuchwale na łaskę bożą. Niektórzy dyszeli pod ciężarem betów i innych rzeczy, dzieciaki czepiały się spódnic matek. A i tak tym pożałowania godnym ludziom zazdrościły setki innych, którym albo nie wolno było się stąd wydostać, albo nie mogli tego uczynić z innych powodów. Z jakimż wzrokiem, pożądającym wolności, spoglądano za tamtymi! Zapewnili sobie życie i wolność, oddychali czystym, a nie zarażonym powietrzem. Nie cierpieli już głodu, gdyż znaleźli dobrych ludzi, którzy posiadali więcej niż oni, co nie zdarzyłoby się w twierdzy, gdzie może trzeba będzie umrzeć z głodu. Zostali już oto, co można było zobaczyć, przyjęci z życzliwością przez tak zwanych nieprzyjaciół. Kiedy autor wrócił tego dnia z wałów z powrotem do miasta, zobaczył nowe sceny rozpaczy. Setki ludzi, którym brakowało na chleb, wywędrowało, a inne setki stały jeszcze pod domami piekarzy, krzyczały, szamotały się i biły o chleb. Młodzi i zdrowi zadowolili się pierwsi, słabi i starzy zostali odepchnięci i musieli wracać z pustymi rękami i wózkami. I co to był za chleb?

Z grubo mielonych otrębów, bardziej ususzony niż upieczony. Jeszcze gorący, zjadany był przez wielu pod samymi drzwiami”.

Ale jeszcze w tym miesiącu niespodziewanie Prusacy odstąpią od oblężenia i rozpocznie się kilkumiesięczny rozejm.

10 - Kosciół św. Stanisława, plac Franciszkański

Pofranciszkański kościół św. Stanisława. Po sekularyzacji w 1810 służył do celów wojskowych.

1860, 5.05., ukazało się rozporządzenie królewskie A.K.O (Allerhöchste Kabinettsordre) o utworzeniu kolejnych regimentów piechoty. Jednym z nich był 3 poznański pułk piechoty nr 58.

Powstał z oddziałów 18. pułku Landwehry rozmieszczonych w Poznaniu, Swarzędzu i Kargowej. Początkowo otrzymał nazwę 18. Mieszanego Pułku Piechoty, by od 4 czerwca 1860 nosić miano, z którym dotrwał do 1919 roku. W ramach podporządkowania strukturalnego wchodził w skład 17 Brygady Piechoty, ta z kolei była związkiem w 9. Dywizji na terenie V Korpusu Armijnego z siedzibą w Poznaniu. W trakcie uroczystości koronacyjnych w Królewcu, 18 stycznia 1861 r. zostały poświęcone sztandary nowych pułków. Wśród nich znajdował się znak honorowy pułku głogowskiego. Ówczesny pułk piechoty tworzyły  trzy bataliony, w tym trzeci (III) – fizylierów, czyli lekkiej piechoty. Każdy batalion składał się z 4 kompanii.  Przyznany batalionowi w 1860 r. pierwszy etat pokojowy wynosił 534 osoby. A 1 kwietnia 1909 r. pułk liczył:  w sztabie –  4 oficerów, 5 lekarzy, 1 kapelmistrz, 3 podoficerów (pisarz, 2 ordynansów), 41 muzyków, 4 księgowych-rachmistrzów. W każdym batalionie  było –  18 oficerów, płatnik z pomocnikiem,  pisarz, 64 podoficerów, dobosz batalionowy,  4 sanitariuszy i 502 żołnierzy.

W szóstym roku istnienia regiment pomaszerował na południe, gdzie po raz pierwszy oddał daninę krwi w bitwie pod Nachodem w trakcie wojny z Austrią. W 1870 roku na progu Francji, pod Weissenburgiem krwawo wyrębywał pruską wiktorię.

11 - pomnik pod Weissenburgiem

Pomnik żołnierzy 58 poznańskiego pułku piechoty odsłonięty w 1872 r. na polu bitwy pod Weissenburgiem w drugą rocznicę bitwy.

W 40 rocznicę bitwy, w związku z 50-leciem istnienia 58 pułku, Stowarzyszenie Weteranów i Żołnierzy postawiło na pofortecznej konstrukcji blokhauzu ognia bocznego, nieopodal byłej Bramy Wrocławskiej w południowej części miasta, obelisk. Był on wierną repliką obiektu stojącego od 1872 na polach pod Weissenburgiem. Po II wojnie pomnik został uszkodzony i rozbity. Blokhauz niszczał. Dosłownie pod wpływem niekorzystnych warunków atmosferycznych zaczął się dosłownie rozsypywać.

Światełko pojawiło się w 2002 roku, kiedy obiekt został wpisany do rejestru zabytków. Wydano decyzję o wykonaniu robót zabezpieczających i remontowych. Od końca listopada ubiegłego roku trwały prace związane m.in. z oczyszczaniem i dezynfekcją elewacji, naprawą uszkodzonych narożników, uzupełnieniem ubytków cegieł muru oporowego. Odnaleziono również nieopodal fragmenty pomnika. Zostały oczyszczone i osadzone na swoim miejscu. Jak informują służby Prezydenta, prace porządkowe dobiegają końca. Niestety, w obecnej sytuacji związanej z pandemią koronawirusem obiekt nie może być udostępniony do zwiedzania.

12 - 1910

Kopia pomnika stojącego na polu bitwy pod Weissenburgiem postawiona na blokhauzie przy ul. Piastowskiej w 1910 r. Zaznaczono część obelisku z okolicznościowym napisem. Została odnaleziona w 2020 roku i wraz z podstawą umieszczona na odrestaurowanym obiekcie.

1920, maj., Pan Damian Szymczak, Czytelnik z Leszna, tym razem podesłał nam informacje z Głogowa publikowane w poznańskiej, polskiej gazecie narodowców – „Postęp”. Poniżej przedstawiamy ciekawostki sprzed stu lat, z maja 1920 roku.

14.05., Magistrat ustalił maksymalne ceny za jaja na 2,40 marki za mendel. Pojedyncze jajo kosztowało 16 fenygów. Ceny obowiązywały od 12 maja.

24.05., Nie wiemy skąd pochodził Otton Gorgas. Ten 34-letni mężczyzna był złodziejem kołowców, jak wówczas nazywano rowery. Przy czym warto pamiętać, że wtedy samochodów było bardzo mało. Dlatego dla większości ludzi rowery były jedynym środkiem transportu, a i tak nie wszystkich było stać, by je kupić. Wracając do pana Gorgasa to skradł aż 22 kołowce w Koźminie oraz Głogowie. I za to odpowiadał właśnie wówczas przed tutejszą Izbą Karną. Wyrok był niezwykle surowy, skazany bowiem został na dziesięć lat więzienia!

13 - Postęp 26.05.1920

Winieta i fragment pierwszej strony pisma „Postęp” z 26 maja 1920 roku. Uwagę przyciąga napis pod tytułem – „Reklamy przymuje się tylko od kupców chrzescijańskich”.

26.05., 7 letni chłopiec o nazwisku Rieck zauważył, że jego 3-letnia siostrzyczka bawiąc się, wpadła do głębokiego stawu. Chłopiec szybko zrzucił surdut i złapał dziewczynkę za włosy. Wyciągnął ją na brzeg, tym samym ratując jej życie.

1986, 10.05.,  – poraz pierwszy zobaczylem Kolegiatę w Głogowie – wspominał z okazji dwudziestolecia odbudowy, prof. dr hab. inż. arch. Olgierd Czerner z Politechniki Wrocławskiej. Po pierwszych kontaktach telefonicznych, wizycie w Głogowie – przyjąłem obowiązki głównego konserwatora kolegiaty na prośbę przedstawiciela Kurii Biskupiej Zielonogórsko-Gorzowskiej księdza Ryszarda Dobrołowicza. Kuria uzyskała prawo własności do kolegiaty. Skompletowałem zespół inwentaryzujący, pomiarowy i projektowy. Zaczęliśmy sprawdzać uzyskaną wcześniejszą inwentaryzację, uzupełniać ją, częściowo fotogrametrycznie. Wykonano wykopy dla sprawdzenia fundamentowania, konstruktorzy wykonali ocenę stanu konstrukcyjnego murów. Lech Engel przygotował dokumentację ich skotwienia. Wobec trudności w dostępie do dokumentacji wykonanych wcześniej badań murów najstarszego kościółka musieliśmy je ponownie odsłonić. Teraz sami przebadaliśmy wszystkie mury pod kątem okresów ich powstawania. Mogliśmy się pokusić na zrobienie dokumentacji opisowej i rysunkowej przemian budowli. To pozwoliło, po dyskusjach z inwestorem, przygotować wstępny projekt konserwatorsko-budowlany restauracji kolegiaty.

Niebawem miną już 34 lata zaangażowania profesora w odbudowę najstarszego głogowskiego kościoła.

14 - Prof Czerner dokumentuje

Profesor Olgierd Czernehw trakcie każdej wizyty w kolegiacie dokumentował postęp robót. (ze zbiorów ks. kan. R. Zendrana)

1987, Ksiądz Ryszard Dobrołowicz przedstawił w Rzymie siostrze Elwirze Miriam Psorulli, Przełożonej Generalnej Stowarzyszenia Cichych Pracowników Krzyża makietę głogowskiego Domu Uzdrowienie Chorych. Makieta została zaprezentowana papieżowi Janowi Pawłówi II, który ją pobłogosławił.

15 - 1987 Watykan

Przedstawiciele Głogowa i siostra Psorulla w trakcie spotkania z Janem Pawłem II oglądają makietę budowli na głogowskim Ostrowie Tumskim

(ze zbiorów ks. kan. R. Zendrana)

1999, 30.05., w ostatnią niedzielę maja, wśród rusztowań rozstawionych wzdłuż ceglanych murów kolegiaty odbyła się prymicyjna msza św. księdza Stanisława Brasse wyświęconego dzień wcześniej w katedrze gorzowskiej. Ksiądz Stanisław jest głogowianinem, absolwentem „Mechanika”. Był wtedy mieszkańcem ul. Poczdamskiej          i parafianinem. Dzięki zaangażowaniu wielu osób doszło do tego historycznego wydarzenia.  Była to pierwsza msza sprawowana w Kolegiacie od kwietnia 1945 r. i również pierwsza odprawiona w języku polskim.

Zapełniona wiernymi świątynia właśnie w ostatnich latach XX wieku była ilustracją, jak odradzała się Kolegiata i jak wiara i zaangażowanie głogowian podniosły kolejne ruiny.

16 - 1999 - 30.05.99 primicja - wid ogólny

Msza prymicyjna w ruinach kolegiaty. (fot. R. Rokaszewicz).

2001, 06.05., w kolegiacie Najświętszej Marii Panny odbyła się uroczysta msza święta       z okazji 30-lecia Huty Miedzi Głogów i 40 rocznicy powstania Kombinatu Górniczo-Hutniczego Miedzi. Wśród członków kierownictwa, oprócz dyr. i członków zarządu KGHM, wziął udział bp. Stefan Regmunt. Homilię wygłosił bp. Adam Dyczkowski. Wydarzeniem był występ Chóru Chłopięcego i Męskiego Filharmonii Poznańskiej „Poznańskie Słowiki”. Zespół profesora Stefana Stuligrosza uświetnił swoim śpiewem mszę w kolegiacie.

17 - 2001 - prof. S. Stuligrosz

Dyrygent i twórca „Poznańskich słowików”, prof. Stefan Stuligrosz wśród kadry kierowniczej KGHM SA i Huty Miedzi Głogów po koncercie w kolegiacie.                             (ze zbiorów ks. kan. R. Zendrana)

2019, Wspomnie czar – wycieczka TZG. Sygnalizowane wyżej Wino Pandemiczne pochodzi z niedalekiego od Głogowa Łazu koło Zaboru. Nowy produkt turystyczny i gastronomiczny jakim stały się zielonogórskie  winnice przybliżyli głogowianom organizatorzy wycieczki z TZG. Na początku października  ubiegłego roku uczestnicy wybrali się „Szlakiem wina i historii w okolicach Zielonej Góry”. Zwiedzono sanktuarium w Otyniu, pałace i parki w Zatoniu oraz Zaborze. W tym ostatnim odwiedzono Lubskie Centrum Winiarstwa – gdzie obok wysłuchania prelekcji degustowano miejscowe wina. Odwiedzono także winnicę „Miłosz” w Łazie.

Tradycje zielonogórskiego winiarstwa są znane głogowianom choćby przez pamięć o Winobraniu. W II połowie ubiegłego wieku wielu z nas uczestniczyło w tym święcie wina. Przybliżmy więc czasy wcześniejsze cytując dostępne informacje:

Według Hugo Schmidta, autora monumentalnej historii miasta, w 1850 r. w Zielonej Górze było 726 właścicieli winnic. Podczas obchodzonej wtedy rocznicy 700-lecia winiarstwa w mieście bawiło się 1.300 winogrodników.

Pierwsze udokumentowane historyczne informacje o zielonogórskich winnicach pochodzą z 1314 roku. Sprzyjający klimat, a także położenie miasta na nasłonecznionych wzgórzach były głównymi czynnikami pozwalającymi na ciągłe powiększanie się obszarów objętych uprawą. Stąd też Zielona Góra jest najdalej na północ położonym w Europie punktem, gdzie istniały winnice.

Ponoć smakowo pochodzące stąd wina nie rozpieszczały podniebienia. Popularny na Śląsku poeta Karl von Holtei (w Głogowie jego imię nosiła obecna ulica Gustawa Morcinka) w farsie „33 minuty w Zielonej Górze”, wymyślał różne nazwy dla wina zielonogórskiego i nie były to nazwy pochlebne. Np.:

Wino czterech mężczyzn – trzech musi trzymać pijącego, a czwarty siłą wlewa mu wino do gardła.

 Wino pończoszane – jest tak cierpkie, że gdy spożywa się je regularnie, może wywołać samoczynną reparację dziur w pończochach.

Wino szkolne – napój specjalny dla krnąbrnej młodzieży, który po spożyciu przywracał natychmiast wszelką gotowość regulaminową.

Wino obrotowe – po spożyciu tego trunku należy nająć wartownika, który budzi nas co pół godziny, abyśmy się odwrócili na drugi bok, bo zbyt długie przebywanie w jednej pozycji grozi wypaleniem dziur w żołądku

Zielonogórskie wina w XXI wieku na pewno nie zasługują na takie nazwy. Obecni winiarze i winogrodnicy prezentują produkt wart obecności na naszych stołach.

18 - 2019.10 - wino - 2 MC

W Samorządowym Centrum Winiarstwa w Zaborze częstowano głogowian wiedzą i winem różnych gatunków. (fot Michał Cimek)

WSPOMNIENIA GŁOGOWIANINA

W lutym 1957 roku rodzina Autora otrzymała zgodę na opuszczenie ZSRR i Lwowa na wyjazd do Polski na stałe. Ponieważ musiało to nastąpić do 15 marca, prowadzono gorączkowe przygotowania. Autor opisał je we wspomnieniach drukowanych w Wehikule w 2018 roku. Tu z kolei opisuje czas swojej nauki i pracy w sowieckim Lwowie.

Jak się nam żyło we Lwowie po drugiej wojnie światowej”

Urodziłem się w początkach miesiąca października 1939 roku we Lwowie przy ul. Heleny Modrzejewskiej, później zwanej ul. Osipenko, a obecnie Kukurudza. Ojciec pracował na kolei (tak się wówczas mówiło), mama prowadziła dom. Mieszkaliśmy w kamienicy prywatnej. Pamiętam, że na naszej ulicy w czasie wojny w budynku szkolnym kwaterowały wojska niemieckie, jakaś jednostka samochodowa. Mógł to być rok 1944, pewnego dnia, kiedy wyszedłem na ulicę przed szkołą na chodniku i ulicy było pełno jakiś dokumentów, kartek i nie było już Niemców, a na ulicy stały dwa jakieś transportery na gąsienicach. Poszedłem do budynku szkolnego (był naprzeciw naszej kamienicy), gdzie znalazłem kilka ołówków i w tym czasie zaczął się nalot samolotowy, więc zacząłem uciekać do domu. Gdy byłem na klatce schodowej, jakaś siła rzuciła mnie na ścianę. Później okazało się, że w kamienicę uderzył pocisk, który na trzecim piętrze od strony podwórza zniszczył kawał balkonu i w kuchni mieszkania zabił kobietę. Tę sąsiadkę początkowo pochowano na podwórzu szkolnym, a kilka dni później wywieziono na cmentarz. Za łażenie po budynku szkolnym dostałem lanie od rodziców. Tyle pamiętam z czasów wojny. Te dwa transportery, które stały porzucone na ulicy były dla nas miejscem zabawy. W budynku szkolnym tuż po wojnie utworzono ukraińską szkołę. Przyszedł rok 1946 rodzice chcieli mnie zapisać do pierwszej klasy, ale władze szkolne odmówiły, ponieważ na dzień 1 września nie miałem ukończonych jeszcze 7 lat. Takie były przepisy w Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. Dopiero do szkoły zapisano mnie w roku 1947 i zacząłem uczęszczać do 1 klasy polskiej szkoły nr.10 przy ul. Puszkina 1 (przed wojną była to ul. Potockiego, a obecnie ul. Gen. Romana Szuchewycza ps. Taras Czuprynka, naczelnego dowódcy UPA). Szkoła mieściła się naprzeciwko kościoła św. Magdaleny. Pierwszym dyrektorem szkoły był Ukrainiec Synycia, a zastępcą pan Porchawka. Nauczycielami byli w większości Polacy, przedwojenni nauczyciele. Języka rosyjskiego uczył nas Rosjanin pochodzenia żydowskiego Anatolij Iwanowicz Katajew. W starszych klasach był naszym wychowawcą. Języka ukraińskiego uczył nas Ukrainiec, który był równocześnie nauczycielem w ukraińskiej szkole. Nauka tego języka odbywała się dwa razy w miesiącu (może dlatego, że my znaliśmy język ukraiński z codziennych kontaktów z Ukraińcami). Z Rosjanami rozmawialiśmy po rosyjsku, a między sobą po polsku. Tygodniowo rosyjskiego mieliśmy 7 lekcji, a polskiego 3 lekcje. Wszystkie przedmioty były prowadzone po polsku, nawet historia ZSRR, ale tu mieliśmy podręcznik w języku rosyjskim. Historii Polski nie przerabialiśmy. Na budynku szkolnym była umieszczona tablica „Sredniaja Szkoła nr 10”. Była to szkoła dziesięcioklasowa. Rok szkolny był podzielony na cztery kwartały.podzielony na cztery kwartały.

klasa IIIb, rok 1950, autor drugi od lewej w dolnym rzędzie.

Cały drugi kwartał przeleżałem w szpitalu, chorując na szkarlatynę i kur  (tak mówiono na tę chorobę, może to był dur) i dlatego na  świadectwie napisano, „że z powodu choroby nie atestowany (oceniany)”. Miałem duże braki w nauce, ale przeszedłem do drugiej klasy. W celu nadrobienia materiału, korepetycji udzielała mi emerytowana nauczycielka (pani Ciszewska, o której będzie jeszcze niżej), która mieszkała w naszej kamienicy. Rodzice rozliczali się z nią towarem (cukier, mąka, konserwy itp.).

Tuż po wojnie, w latach pięćdziesiątych trudno było z zaopatrzeniem w żywność na terenie Lwowa. Wprowadzono kartki żywnościowe, jak leżałem w szpitalu, ojciec musiał moje kartki oddawać w szpitalu. Za chlebem stało się w dużych kolejkach, był to czarny chleb, białego nie było. Chleb sprzedawano tylko w specjalnie zorganizowanych sklepach. W sklepach spożywczych chleba nie sprzedawano. Za mąką też trzeba było stać w kolejkach. Całymi rodzinami szło się do kolejki, bo sprzedawali po jednym kilogramie na osobę. Robiono zapasy na dłuższy czas, bo nie zawsze można było kupić mąkę. Stało się w kolejce od wieczora. W dniu sprzedaży do szkoły się nie szło.

Matka w tym czasie handlowała, a ojciec jej pomagał. A towar trzeba było wystać w kolejce lub kupić od wojskowych (np. tuszonkę – konserwy mięsne). Handlowało się na rogach ulic. Wielu Polaków to czyniło, aby utrzymać rodzinę. Handel uliczny był zwalczany aż do czasu, kiedy definitywnie go zlikwidowano. Wtedy matka ze swoją siostrą jeździły na targ do Brodów (miasto powiatowe, ponad 100 km od Lwowa), gdzie kupowały cielaka lub barana i tam u znajomych je zabijały i w ćwiartkach przywoziły do naszego mieszkania. Tu to mięso rozważały na kilogramy i sprzedawały. Klientami byli znajomi i mieszkańcy kamienicy, też Rosjanie, a nawet dwie rodziny wojskowych. Nikt nie doniósł o tym na milicję. Kupowali mięso, bo było świeże. W kioskach (straganach) na targu było droższe i cuchnące. W tych kioskach mięso zawijano w gazety. Moim zadaniem było zanieść skórę cielęcą lub baranią pod znany mi adres we Lwowie. Tam pukałem do drzwi, osoba odbierała ode mnie torbę. Do mieszkania nie wchodziłem, po chwili otrzymywałem pieniądze. Z tych skór wykonywano nielegalnie kożuchy. Kto to robił, tego nie wiedziałem. Był rok 1949, kiedy ojciec podjął pracę w swoim zawodzie formierza-odlewnika w zakładach naprawy taboru kolejowego (ros. Lwowskij parawozo-remontnyj zawod). Pracę rozpoczynał o godz. 8 z przerwą obiadową (12-13 godz.) i pracował przeważnie do godz. 20.00. Jego przełożeni byli Rosjanami. Doceniali go listami pochwalnymi, nigdy nie dawali premii pieniężnych. Wyrabiał ponad normę i podawali, że wykonał je w ośmiu godzinach, co było nieprawdą. Praca była ciężka, ojciec nieraz przychodził poparzony od pryskającego płynnego stopu miedzi i ołowiu lub cyny. Wlewał surówkę do form, z których tworzono tzw. panewki do osi kół wagonów kolejowych. Czasami z pracy przynosił kawałek bryły ołowiu, wynosił je wraz z drewnem, który przynosił na podpałk, niosąc to wszystko pod pachą owinięte w worek. Ten ołów był schowany pomiędzy drewnem. Ja to odnosiłem do skupu surowców wtórnych, a pieniądze oddawałem mamie. Była to życiowa konieczność, aby utrzymać rodzinę. Uczęszczając do szkoły, przechodziłem z klasy do klasy. Klasę siódmą ukończyłem w roku 1954. Wówczas dyrektorem był już pan Porchawka, a jego zastępcą pan Raich Józef, który wykładał nam historię ZSRR, USRR oraz konstytucje tych krajów.

Moja klasa VIIb na tle sali gimnastycznej w roku 1954, ja stoję drugi od lewej w górnym rzędzie. W drugim rzędzie  od dołu siedzą od lewej: Katajew, Rosjanin pochodzenia żydowskiego, nauczyciel języka rosyjskiego, w starszych klasach był naszym wychowawcą. Pan Raich, wicedyrektor, później dyrektor. Po wyjeżdzie dyr. Porchawki do Polski, wykładał historię ZSRR, w roku 1959 wyjechał do Polski, a póżniej do Szwecji i zamieszkał w Malmö. Kosowskaja Tatiana, wychowawczyni, nauczycielka WF. Porchawka – dyrektor Szkoły, w Polsce zamieszkał prwdopodobnie w Szczecinie. Władysław Bober, nauczyciel matematyki, fizyki oraz kreślenia. To właśnie on opowiadał nam o Katyniu i swoje przeżycia wojenne. Przychodził nad jezioro Franca we Lwowie. Wyjechał do Polski w 1956 roku i został dyrektorem szkoły ogólnokształcącej w Lądku Zdroju. Większość koleżanek i kolegów już nie żyje, część mieszka nadal we Lwowie, a niektórzy we Wrocławiu i w innych miastach Polski, a jedna z dziewczyn mieszka w USA.

Od czwartej klasy wprowadzono końcowe egzaminy do klasy następnej. Egzaminy te były przez cały czas aż do ukończenia szkoły średniej. Klasyfikowano nas w ten sposób, że na koniec roku szkolnego wystawiano ocenę ogólną z czterech kwartałów, następnie dodawano oceny z egzaminu i dopiero wystawiano średnią ocenę końcową.

W szkole było stanowisko tzw. komsorga (komsomolskij organizator), którego zadaniem było prowadzenie szkolnej organizacji młodzieży komunistycznej. Do WLKSM (Wszechzwiązkowy Leninowski Komunistyczny Związek Młodzieży, w skrócie Komsomoł) należała młodzież, która kończyła szkołę średnią i chciała się dostać na studia. To miało ułatwiać przyjęcie. Tak radzili nam nauczyciele polscy. Komsorg był zastępcą dyrektora szkoły.

W pobliżu naszej szkoły był Klub Łączności, gdzie istniały różne kółka zainteresowań. Ja zapisałem się do kółka kinotechnicznego (ros. kinokrużok). Tam nauczyłem się wyświetlania filmów dźwiękowych na różnych projektorach i w krótkim czasie dostałem się do stacjonarnego kina, jakie istniało przy klubie. Byłem tam uczniem praktykantem nie zarabiając pieniędzy. Chodziłem tam po lekcjach w szkole. Razem ze mną dostał się kolega Ukrainiec, który też przychodził po lekcjach. W roku 1956 zdaliśmy eksternistycznie egzamin na 3 kategorię kinomechanika, otrzymując odpowiednie uprawnienia pozwalające legalnie podjąć pracę w kinie. Już pod koniec maja, gdy jeszcze zdawałem w szkole końcowe egzaminy, podjąłem pracę w stałym kinie w Parku Kultury i Wypoczynku (ros. Otdycha) we Lwowie, który mieścił się na terenie dawnych, przedwojennych Targów Wschodnich. Kolega podjął pracę w Klubie Łączności. I tak zaczęliśmy zarabiać pieniądze. Było to 350 rubli plus premia, w zależności od wykonania planu sprzedaży biletów do kina. Czasami było 30, 40, a nawet 50 %. Dla mnie były to duże pieniądze, bo ojciec zarabiał 600-700 rubli. Tak pracowałem do końca wakacji. Z kolegą dogadaliśmy się i za przyzwoleniem dyrektora Klubu i kierownika kabiny projekcyjnej zacząłem pracować w klubie. Kolega nie zwalniał się, a ja przychodziłem do pracy na półtora seansu. W powszednie dni wyświetlano trzy seanse, począwszy od godziny 17.00. Obaj uczyliśmy się, a on połowę poborów i premię dawał mi. Czasami jeszcze doraźnie dorabiałem sobie wyświetlaniem filmów na poczcie głównej, do której należał klub. Wtedy po prostu uciekałem z lekcji, brałem aparaturę przenośną i taksówką jechałem na pocztę.

21 - szkoła nr 10 we Lwowie - 2016

Wejście do „polskiej”, lwowskiej szkoły nr 10 im. Św. Marii Magdaleny w 2016 roku w trakcie obchodów jubileuszu 200 lecia. (fot. z „Nasze drogi”, czasopisma Federacji Organizacji Polskich na Ukrainie, rok XXIII, nr 2/80, 2016)

W październiku 1956 roku, gdy jechałem taksówką pod gmach poczty, aby załadować aparaturę, na skrzyżowaniu ulic zatrzymał nas żołnierz. Blokował skrzyżowanie, ponieważ ulicą poruszały się czołgi, kierując się na Persankówkę (dzielnica Lwowa, w której znajdowała się załadowcza stacja towarowa). Tak stojąc i patrząc na poruszające się czołgi, kierowca, Rosjanin, rzekł: „…naszych bjut …”(naszych biją). Wszyscy wiedzieliśmy, że na Węgrzech jest powstanie. Pod koniec roku 1956 w kinach Lwowa wyświetlano film dokumentalny o powstaniu na Węgrzech. Utkwiły mi w pamięci kadry z powieszonymi, spalonymi ciałami. Narrator komentował, że są to ciała sekretarzy partyjnych.

W grudniu koleżanka z klasy mówiła nam, że jej brat służący w tym czasie w rosyjskiej armii przyjechał na urlop, był na Węgrzech, ale nie chciał opowiadać w domu, co tam było. Miał nakazane nic nie mówić. Jakoś w tym czasie, gdy wyświetlałem film w klubie, przyszedł do kabiny oficer z pytaniem czy w gmachu lwowskiego KGB nie wyświetlilibyśmy im filmu, ponieważ ich kinomechanik jest w szpitalu. Zapytaliśmy, jaką mają aparaturę, oświadczył, że niemiecką. Poszliśmy tam wcześniej i stwierdziliśmy, że jest to aparatura niemiecka marki Ernemann (renomowany producent aparatów fotograficznych i kinowych z Drezna – Ernemann AG). Zapytaliśmy, skąd mają niemiecką aparaturę, oświadczył, że jest to trofiejnaja aparatura (zdobyczna na wojnie).Wyświetliliśmy im ten film, był to film o zajściach na Węgrzech. Zapłacono nam oraz dano kilka puszek tuszonki. Komitet Gosudarstwiennoj Bezopasnosti (KGB) we Lwowie mieścił się w dawnym, przedwojennym gmachu Zarządu Elektrowni Lwowskich.

 cdn za miesiąc

 

 

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.